ONA
Wychodzę
z domu razem z Jeremy’m. Oboje jesteśmy odświętnie ubrani - mamy na sobie
czarne spodnie i buty tego samego koloru, a oprócz tego ja mam białą, dość
prostą bluzkę z długimi rękawami, zapinaną na czarne guziczki, on - koszulę w
zupełnie tym samym stylu. Moje długie włosy są starannie splecione w grubego
kłosa, natomiast jemu udało się dzisiaj ułożyć swoje w nieco mniej chaotyczny
sposób, niż zwykle. Wszyscy będziemy wyglądać dokładnie tak samo. To tak,
jakbyśmy byli jednością. Każdy jest jednakowy, nikt się niczym nie wyróżnia. Nie
traktują nas jako pojedyncze osoby, jak ludzi z różnymi zainteresowaniami czy
talentami. Liczymy się tylko i wyłącznie w formie grupy, całości. Jesteśmy
jedynie wielkim morzem, w którym nikt nie zwraca uwagi na jedną, zbłąkaną
kropelkę. No chyba, że ta kropelka coś przeskrobie…
W
całkowitej ciszy kierujemy się w stronę centrum miasta. To właśnie tam wszystko
ma się rozgrywać. Idąc, znów zastanawiam się, co my tak naprawdę świętujemy.
To, ze jakiś facet wybrał się na króla i całkowicie zrujnował nasz świat? To,
że przez niego nie da się normalnie żyć? To, że przez niego nasze
człowieczeństwo coraz bardziej zanika…?
Jesteśmy
na miejscu. Naszym oczom ukazuje się dość duża scena, a przed nią tysiące
ludzi. Są podzieleni na dwie części - po prawej kobiety, po lewej mężczyźni.
Prawie w ogóle się nie ruszają. Na twarzach najmłodszych można dostrzec strach
i niepokój, u starszych - tylko znudzenie lub zmęczenie. Wszyscy mają głowy
skierowane na podium.