sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 6



ONA


         Wychodzę z domu razem z Jeremy’m. Oboje jesteśmy odświętnie ubrani - mamy na sobie czarne spodnie i buty tego samego koloru, a oprócz tego ja mam białą, dość prostą bluzkę z długimi rękawami, zapinaną na czarne guziczki, on - koszulę w zupełnie tym samym stylu. Moje długie włosy są starannie splecione w grubego kłosa, natomiast jemu udało się dzisiaj ułożyć swoje w nieco mniej chaotyczny sposób, niż zwykle. Wszyscy będziemy wyglądać dokładnie tak samo. To tak, jakbyśmy byli jednością. Każdy jest jednakowy, nikt się niczym nie wyróżnia. Nie traktują nas jako pojedyncze osoby, jak ludzi z różnymi zainteresowaniami czy talentami. Liczymy się tylko i wyłącznie w formie grupy, całości. Jesteśmy jedynie wielkim morzem, w którym nikt nie zwraca uwagi na jedną, zbłąkaną kropelkę. No chyba, że ta kropelka coś przeskrobie…

         W całkowitej ciszy kierujemy się w stronę centrum miasta. To właśnie tam wszystko ma się rozgrywać. Idąc, znów zastanawiam się, co my tak naprawdę świętujemy. To, ze jakiś facet wybrał się na króla i całkowicie zrujnował nasz świat? To, że przez niego nie da się normalnie żyć? To, że przez niego nasze człowieczeństwo coraz bardziej zanika…?

         Jesteśmy na miejscu. Naszym oczom ukazuje się dość duża scena, a przed nią tysiące ludzi. Są podzieleni na dwie części - po prawej kobiety, po lewej mężczyźni. Prawie w ogóle się nie ruszają. Na twarzach najmłodszych można dostrzec strach i niepokój, u starszych - tylko znudzenie lub zmęczenie. Wszyscy mają głowy skierowane na podium.