sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 6



ONA


         Wychodzę z domu razem z Jeremy’m. Oboje jesteśmy odświętnie ubrani - mamy na sobie czarne spodnie i buty tego samego koloru, a oprócz tego ja mam białą, dość prostą bluzkę z długimi rękawami, zapinaną na czarne guziczki, on - koszulę w zupełnie tym samym stylu. Moje długie włosy są starannie splecione w grubego kłosa, natomiast jemu udało się dzisiaj ułożyć swoje w nieco mniej chaotyczny sposób, niż zwykle. Wszyscy będziemy wyglądać dokładnie tak samo. To tak, jakbyśmy byli jednością. Każdy jest jednakowy, nikt się niczym nie wyróżnia. Nie traktują nas jako pojedyncze osoby, jak ludzi z różnymi zainteresowaniami czy talentami. Liczymy się tylko i wyłącznie w formie grupy, całości. Jesteśmy jedynie wielkim morzem, w którym nikt nie zwraca uwagi na jedną, zbłąkaną kropelkę. No chyba, że ta kropelka coś przeskrobie…

         W całkowitej ciszy kierujemy się w stronę centrum miasta. To właśnie tam wszystko ma się rozgrywać. Idąc, znów zastanawiam się, co my tak naprawdę świętujemy. To, ze jakiś facet wybrał się na króla i całkowicie zrujnował nasz świat? To, że przez niego nie da się normalnie żyć? To, że przez niego nasze człowieczeństwo coraz bardziej zanika…?

         Jesteśmy na miejscu. Naszym oczom ukazuje się dość duża scena, a przed nią tysiące ludzi. Są podzieleni na dwie części - po prawej kobiety, po lewej mężczyźni. Prawie w ogóle się nie ruszają. Na twarzach najmłodszych można dostrzec strach i niepokój, u starszych - tylko znudzenie lub zmęczenie. Wszyscy mają głowy skierowane na podium.

         Jerry obdarza mnie spojrzeniem mówiącym „Wybierz dobrze.” i znika w tłumie mężczyzn. Udaję się na prawo i staję gdzieś na końcu naszej grupy. Dopiero teraz zwracam uwagę na Foksów, którzy bacznie nas obserwują. Jest ich tutaj całkiem sporo, ale co w tym dziwnego? Ktoś przecież mysi pilnować tłumu, z którego co najmniej dwie trzecie najchętniej rzuciłoby się dowódcę, gdy tylko pojawi się na scenie i zabiłoby go na oczach wszystkich obywateli Lastee, oczekując przy okazji braw, które na pewno by dostali. Właściwie, sama chyba należę do tej części zgromadzonych, a po usłyszeniu o planach mojego brata, z pewnością mogę stwierdzić, że on czuje zupełnie to samo.

           Rozglądam się. Parę metrów przede mną stoi Aberwee, rozpoznaję ją po zniszczonym, przekrzywionym kłosie zrobionym ze złocistych włosów. Niestety, teraz nie zdążę do niej podejść, ale zamierzam zrobić to od razu po zakończeniu, bo czuję, że powinnam z nią porozmawiać. I to jak najszybciej. Zauważam jeszcze mamę, stojącą niedaleko niej oraz Jeremy’ego, który, tak jak ja, znajduje się na samym tyle. Na chwilę obraca do mnie głowę i szybko posyła mi niepewny uśmiech, który najprawdopodobniej ma mi dodać odwagi, czyli czegoś, czego z pewnością brakuje mi do szybkiego podjęcia decyzji. Nawet nie mam czasu na odwzajemnienie go, ponieważ właśnie zaczyna grać muzyka, a właściwie hymn naszego miasta czy też państwa, a mój brat kieruje wzrok z powrotem na scenę. Zaczyna się.

         Przez trzy minuty słuchamy głośnej, ale dość smętnej melodii, do której nawet nie ma słów. Trudno jest szczerze nazwać to „melodią dumnie reprezentującą nasz kraj”, a chyba właśnie taki powinien być każdy hymn. Zza sceny zaczyna się wysuwać wysoki maszt, na którego czubku powiewa duża, błękitna flaga z dwoma szarymi dwójkami na środku - kolejny okropny symbol Lastee, w dodatku bardzo kreatywny… Następnie na podium wychodzi starszy mężczyzna. Jego krótkie, białe włosy dosłownie rażą w oczy, nawet z tak dużej odległości. Wokół nas panuje wręcz niespokojna cisza, aż do momentu, w którym nasz władca staje w samym centrum podwyższenia, ponieważ właśnie wtedy przerywają ją głośne, jednak wymuszone oklaski, niby na jego cześć. Z miejsca, w którym się znajduje wszyscy mogą go doskonale zobaczyć, jednak, by mieć pewność, że ktoś nie dostrzeże jego ohydnej postaci, dodatkowo znajduje się za nim potężny ekran, na który jedna z porozstawianych kamer przekazuje na żywo ujęcie podłej twarzy Ivana Gorev’a. Wpatrując się dokładniej w przekaz, zauważam, iż mężczyzna w ogóle nie ma brwi, co nadaje mu jeszcze bardziej przerażającego wyglądu. Król nie rusza się przez chwilę, po czym jego twarz przybiera bardzo dziwny, niby zadowolony wyraz. Przy okazji można też zauważyć coś na kształt złośliwego uśmiechu oraz władcze spojrzenie. Widać, że ten człowiek czuje, iż osiągnął niesamowity sukces, jednak my nazywamy to bardziej „kompletną porażką”. Występ się zaczyna.

         - Drodzy obywatele naszego cudownego miasta Lastee! - odzywa się ochrypłym głosem, od którego robi mi się niedobrze.

         Reszty przemowy nawet nie próbuję słuchać. Jestem pewna, że nie dowiem się z niej zupełnie niczego przydatnego, więc myślę, że mogę to sobie odpuścić. Z resztą, jak na razie mam trochę ważniejsze sprawy do obmyślania, niż to, jakim okrutnym i fałszywym człowiekiem jest Gorev. Przez cały czas myślę tylko o tym, jak mam postąpić. Która opcja będzie lepsza? Która poprawniejsza? A której nie będę żałowała? W każdej z nich dostrzegam i plusy, i minusy. Każda ma konkretny cel. Obie wydają się nie do końca możliwe. Z drugiej strony - tak samo ważne. Ale która jest właściwa…?

         Z zamyślenia wyrywa mnie dopiero kolejna fala oklasków, które mają źródła dosłownie z każdej strony, oznaczające zakończenie wystąpienia, a zarazem „świętowania”. Wreszcie możemy się rozejść, więc, nie tracąc czasu, szybko podbiegam do Abi, by nie stracić jej z oczu i nie pozwolić zgubić się wśród tych wszystkich otaczających nas osób.

         - Aberwee Catherine Derby! - zwracam się do przyjaciółki, a ta błyskawicznie odwraca się w moją stronę.

         - Więc teraz nazywamy się pełnymi, ohydnymi imionami, Casey Rose Arrow? - mówi z założonymi rękoma. - A nie, czekaj, twoje nie jest ohydne! - wypomina, jedna już po chwili przestaje się na mnie obrażać. - Wyczuwam coś poważnego, mów szybko, o co chodzi! - nakazuje ściszonym głosem.

         - Nie tutaj… - mówię, patrząc prosto w jej zielone oczy, na co Abi tylko kiwa głową i chwyta mnie za dłoń.

         Dziewczyna ciągnie mnie za sobą, przeciskając się między tysiącami osób, które jeszcze nie odeszły z miejsca, w którym to wszystko się odbywało. Na szczęście, w końcu udaje nam się dostać do wyjścia tego całego „ludzkiego labiryntu”. Idziemy jeszcze chwilę przez kilka wąskich, pustych uliczek.  Wreszcie zatrzymujemy się na jakimś starym placu zabaw. Kiedy siadamy na huśtawkach, Aberwee zaczyna się na mnie wyczekująco patrzeć, więc odpowiadam jej całą historię z Redem, aż od jego tajemniczego pojawienia się pod drzwiami mojego domu. Przyjaciółka wszystkiego słucha z wielką uwagą. Gdy kończę, odzywa się radosnym głosem:

         - Wysoki przystojniak i ratowanie świata? Wchodzę w to!

         - Nie ciesz się tak, Abi… - Uspokajam ją. To wcale nie jest takie proste! Przede wszystkim, w ogóle go nie znamy!

         - Wiesz jak się nazywa? - Krzywo na nią patrzę. O co ona w ogóle pyta?! - Przedstawił ci się? - mówi z niecierpliwością.

         - No tak… - odpowiadam powoli, nadal nie wiedząc, jaki sens ma zadane przez nią pytanie.

         - Więc się znacie! - krzyczy z entuzjazmem. - Blondyn, niebieskie oczy… - powtarza moje słowa dotyczące jego opisu  z rozmarzeniem.

         - Błękitne - poprawiam szybko, a Aberwee posyła mi dziwne spojrzenie. - A z resztą, nieważne! Przecież ta misja jest niesamowicie niebezpieczna i nie zmieni tego nawet najprzystojniejszy facet na Ziemi! Może się nie udać i zginiemy tam samotnie… Jak się będą czuli nasi rodzice?!

         Rudowłosa przewraca oczami i zaczyna się lekko huśtać.

         Cass, przecież wiem, że tak naprawdę chcesz z nim iść! - zaczyna, lekko zdenerwowana. - Jakbyś nie chciała, to byś mi nawet nie mówiła, żebym przypadkiem sama za nim nie poleciała... - Uśmiecham się w duszy, myśląc o tym, jak ona doskonale mnie zna. - Poza tym, nie bądź znowu taką pesymistką! Nie zakładaj od razu, że nic nam nie wyjdzie!

         - Nie jestem pesymistką, tylko realistką - podkreślam. - Przecież król ma setki Foksów

I tyle samo przeróżnych zabezpieczeń! Abi, zginiemy tam!

A może rzeczywiście przesadzam? Może wcale nie będzie tak źle…?

Dziewczyna zatrzymuje huśtawkę i znów zaczyna mi patrzeć prosto w oczy.

                   - Nawet gdyby, to wolę zginąć, walcząc o coś konkretnego, niż do końca życia gnić tutaj, słuchając się jakiegoś starego idioty!

         Teraz rozumiem, dlaczego oni wszyscy tego chcą. Teraz już wiem. Teraz jestem tego pewna.

         - Wiesz co, Abi? - Podnoszę się z huśtawki. - Dziękuję ci. - Uśmiecham się. - Jesteś dziwna i szalona, ale cię kocham.

         Zadowolona zielonooka pokazuje w uśmiechu swoje białe zęby. To trudne do uwierzenia, ale przeprowadzając ze mną tą jedną rozmowę, wykonała naprawdę wspaniałą robotę - uświadomiła mi, że siedzenie tu i czekanie na nie wiadomo co nie ma najmniejszego sensu. Muszę zostawić dom i rodzinę. Muszę iść z Redem i całą resztą. Muszę razem z nimi ratować świat… Teraz wiem, ze właśnie to od początku było moim przeznaczeniem. Czuję się, jakbym tylko po to została stworzona. Jakbym była kimś ważnym. Jakbym była tą jedną kropelką, która ma coś przeskrobać i porządnie to wszystko pozmieniać. Czuję się, jakbym była kimś, kto już dziś może naprawić cały świat…

         - Zadzwoń do Jerry’ego i powiedz, żeby ci wszystko wytłumaczył - mówię wesołym głosem. - Powie ci, co masz robić.

         Aberwee staje obok mnie i łapie mnie za ramiona.

         - Nie martw się, ten świat zdąży nam jeszcze podziękować! - pociesza mnie, a następnie się przytulamy.

         - Do zobaczenia! - krzyczę i zaczynam biec w stronę domu.

         Wyjątkowo udaje mi się do nas dobiec bez żadnych dłuższych postojów. Z rozmachem otwieram drzwi i lecę do swojego pokoju. Mam tylko nadzieję, że się nie spóźniłam…

         Spod biurka wyciągam czarny plecak średniej wielkości, który dostałam na jakieś urodziny; muszę się spakować! Tylko co mam ze sobą wziąć?! Nawet nie wiem, ile tam będziemy i co może się przydać… Otwieram szafę. Wrzucam do plecaka kilka koszulek z krótkim rękawem, dwie pary spodni, dwie bluzy i kurtkę przeciwdeszczową. Z szuflady biorę bieliznę. Biegnę do łazienki po szczotkę do włosów, pidżamę, ręcznik oraz szczoteczkę i pastę do zębów. Z kuchni zabieram trochę jedzenia i picia na drogę. To chyba wszystko, choć nie jestem do końca pewna; pierwszy raz, odkąd mieszkamy w Lastee, mam się pakować, by spać gdzieś poza domem… Na wszelki wypadek biorę jeszcze scyzoryk, który znalazłam na którejś z półek oraz miniaturową apteczkę. Oby to wystarczyło…

         Wracam do pokoju, by zrobić jeszcze jedną rzecz. Rodziców nie ma teraz w domu, więc trzeba się z nimi pożegnać w inny sposób. Z dolnej szuflady biurka wygrzebuję czystą kartkę i pióro. Teoretycznie mogłabym nagrać im wiadomość i-cog lub po prostu zadzwonić, jednak myślę, że tradycyjny, pisany odręcznie list w tym wypadku będzie lepszym rozwiązaniem. Siadam przy biurku i próbuję wymyślić jakiś sensowny tekst. Choć może się to wydawać dość preoste, to tak naprawdę wcale takie nie jest. Chce mi się płakać, bo może być to ostatnia wiadomość ode mnie. I co mam w niej niby napisać?

         W końcu udaje mi się jakoś stosownie poskładać zdania. Kiedy piszę, po policzkach spływają mi łzy. Co jakiś czas spadają na kartkę, tworząc na niej mokre ślady i rozmazując w niektórych miejscach tusz.

         Na zakończenie podpisuję się, a następnie podnoszę list i jeszcze raz, nadal płacząc, czytam jego treść, która wygląda następująco:



Drodzy Rodzice!

Piszę do Was, ponieważ chcę Was powiadomić, iż dzisiaj opuszczam dom i wyruszam na bardzo ważną misję. Nie jestem pewna, kiedy wrócę, ale raczej nie czekajcie z obiadem.

Robię to dla Was, dla Niej, dal WSZYSTKICH.

Będzie lepiej, obiecuję.

Nie martwcie się, nie płaczcie, tylko pamiętajcie i nie traćcie nadziei.

Kocham Was, kochałam i zawsze będę. Dbajcie o siebie i nie zapominajcie o tym!

Do zobaczenia!

Wasza kochająca córka,

Casey Rose Arrow



         Jak najszybciej zginam kartkę na pół. Nie chcę dłużej patrzeć na tekst, z którego większość może okazać się kłamstwem… Ale co innego mogłam im napisać? Że strasznie się boję i pewnie nie wrócę? Że wcale nie będzie lepiej? Że będzie jeszcze gorzej, bo mogą stracić dwoje swoich dzieci?!

         Trzęsącymi się rękoma wkładam list do białej koperty, na której piszę: „do Mamy i Taty”. Całość kładę na stole w kuchni. Już niedługo to zobaczą, wszystko przeczytają. I co wtedy? Wątpię, żeby byli spokojni i dumni ze swojej „odważnej” córki…

         Muszę zacząć szukać Reda. Już wiem, że w kuchni i w moim pokoju go nie ma, więc najlepiej sprawdzić najpierw salon, w którym spał. Pełna mieszanych uczuć otwieram drzwi. Pokój jest pusty… On musi tu gdzieś być! Rozglądam się w poszukiwaniu jego rzeczy, jednak nic nie znajduję. Opadam na kanapę. Muszę go znaleźć!

         Na niskim stoliku, który przede mną stoi, zauważam coś, co w tej chwili jest jedną z najgorszych możliwych rzeczy do znalezienia - zapisana kartka. On nie mógł sobie pójść! Powoli rozkładam list i czytam:



Casey!

Dziękuję za wpuszczenie do domu, udostępnienie miejsca do spania oraz wyżywienie.

Marzyłem o tym, byś udała się ze mną do króla Lastee w wiadomym celu. Jednak dałaś mi do zrozumienia, iż było to całkowicie głupie marzenie, więc stwierdziłem, że muszę wyruszyć sam.

Dołączy do mnie kilkoro Twoich znajomych oraz Twój brat, więc nie martw się o nich.

Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze, już w tym lepszym świecie i nie będziesz na mnie zła za to wszystko.

Twój,

Red Averder (reszty imion i tak pewnie nie zapamiętasz…)



         Zapamiętałam… Nie, to nie może tak być! Nie mogę tu zostać! Nie mogę tu gnić! Jak mógł mnie zostawić?! Co on sobie myślał?! Nie! Co ja sobie myślałam?! Co mu powiedziałam, dlaczego…? Jak mogłam tak go potraktować? Dlaczego od razu nie mogła podjąć dobrej decyzji? Dlaczego od razu nie poszłam? Jak mogłam być taka głupia?!

         Pozostałą mi ostatnia szansa - mój brat. Drżąc ze strachu, w ekspresowym tempie udaję się do pokoju Jeremy’ego. Bez pukania wchodzę do pomieszczenia. Przynajmniej on jest! Rzucam się bratu na szyję, nieco uspokojona jego obecnością.

         - Stało się coś?! - pyta zaskoczony.

         - Tak! - krzyczę, nadal go nie puszczając. - Muszę iść do Reda! I to teraz!

         Odsuwamy się od siebie. Jerry patrzy na mnie ze smutną miną.

         - Poszedł już jakiś czas temu… - mówi, wpatrując się w moje błyszczące od płaczu tęczówki. - A nie możesz iść ze mną, jutro?

         Nie mogę, nie mogę, nie mogę! Muszę iść z nim! On chciał żebym szła dzisiaj! NIE MOGĘ PÓJŚĆ JUTRO! TO NIE BĘDZIE MIAŁO SENSU!

         - Nie, nie, nie! Mam iść dzisiaj, jak w planie - tłumaczę najpierw, niby spokojnym głosem. - Muszę go złapać, słyszysz?! - wrzeszczę po chwili, nie mogę już wytrzymać. Muszę się do niego dostać! - Dogonić! Dla niej… - W moich oczach znów pojawiają się łzy.

         - Dobra, dobra… Zaraz coś… - Milknie. - Mam! - krzyczy chwilę później z uśmiechem.

         - Co masz?! - pytam z nadzieją. Ale czy w takiej chwili można mieć jeszcze nadzieję…?

         Jeremy siada przed swoim biurkiem.

         - Plan mam! - wyjaśnia. - Zostawił mi plany!

         Chłopak zaczyna energicznie przeszukiwać cały blat, przesuwając po nim jakieś papiery.

         - Papierowy plan? - Dlaczego mu go nie przesłał? Przecież byłoby o wiele prościej…

         - No tak, ale mniejsza o to! - Racja. Czy to ważne, w jakiej jest formie? Najważniejsze, że jednak spokojnie mogę mieć nadzieję. Jerry trzyma w ręce kawałek papieru i próbuje z niego coś odczytać. - Tu jest! Punkt pierwszy to Wilcza polana! Zostaje tam na noc, więc masz jeszcze trochę czasu. No chyba, że coś się zmieniło… - Oby nie…

         Co ja bym bez niego zrobiła…? W każdym razie, i tak lepiej już się zbierać, by zdążyć przed zmrokiem. W końcu trzeba przejść przez las, a nasze lasy,  zwłaszcza o tej porze, raczej nie są zbyt przyjazne…

         - To… Do zobaczenia… - mówię cicho do mojego brata.

         Po raz kolejny użyłam dzisiaj zwrotu „do zobaczenia”. A co, jeśli zginę już dziś, przez jakiegoś przypadkowo spotkanego wentifera i okaże się, że wszystkie ostatnie słowa zamienione z najbliższymi były prawdą? Myślę, że to raczej nie byłaby najlepsza sytuacja do zakończenia życia, ale w sumie, chyba lepiej pożegnać się jakimś pocieszającym kłamstwem, niż okrutną prawdą, która całkowicie zabiłaby jakąkolwiek nadzieję i wzbudziłaby tylko niepohamowany gniew. Tak to przynajmniej rozstajemy się w zgodzie…

         Jerry jeszcze raz mnie przytula.

         - Do zobaczenia, siostrzyczko - odpowiada z uśmiechem, jakbym po prostu miała wyjść do sklepu na pięć minut…

         Wychodzę z jego pokoju i udaję się jeszcze na chwilę do swojego. Szybko zmieniam białą bluzkę na czarny t-shirt i koszulę w kratę. Biorę plecak i po raz ostatni rozglądam się po pokoju. W ostatnim momencie o czymś sobie przypominam. Podbiegam do biurka i z jednej z szuflad wyciągam mały przedmiot. Wkładam go do kieszeni i maszeruję do przedpokoju, gdzie czarne buty zmieniam na białe oraz pakuję dodatkowo szare, wysokie trampki. Podchodzę do drzwi i łapię za klamkę.

         Teraz jestem już gotowa na ratowanie świata.


____________________
Czuję się jak wyżuta (naprawdę nie ma takiego słowa?!) guma, która straciła już smak i została wypluta na chodnik, a następnie zdeptana przez tysiące przechodniów. Choć tak naprawdę nie mam pojęcia, jakie to uczucie, a przy okazji odnoszę wrażenie, iż gumy do żucia wcale nie mają uczuć, ale nie o to teraz chodzi. Mianowicie, mam na myśli to, że ostatnio bardzo rzadko udaje mi się dodawać rozdziały, głównie z powodu braku czasu, a czasem także i połączenia z "niesamowitą" siecią bezprzewodową i dlatego jestem niezmiernie smutna oraz stwierdzam, że zawiodłam się... Na sobie... Dodatkowo uświadomiły mi to osoby, które zasypywały mnie komentarzami typu "zaniedbujesz nas" (wcale nie zasypywały, ale tak brzmi bardziej dramatycznie ;)). Żeby jakoś Wam to wynagrodzić, ostatnimi czasy starałam się pisać dniami i nocami, by stworzyć coś, co można uznać za kolejny rozdział tego opowiadania. Przedwczoraj na przykład aż do czwartej nad ranem siedziałam w łóżku, intensywnie myśląc i zapisując przy okazji moje wymysły w zeszycie, by tylko zdążyć na piątek z kolejnym postem. Jednakże okazało się, iż strasznie dużo tego do przepisywania (całe dwa tysiące siedemset dziesięć słów, jeśli dobrze pamiętam), dlatego też niestety się nie wyrobiłam i z rozdziałem przychodzę dopiero dzisiaj. 

No, z moich okropnych i dołujących przemyśleń to chyba tyle, mam nadzieję, że odbierzecie to poprawnie, czyli po prostu jako jedno wielkie "PRZEPRASZAM". Oczywiście, wciąż zachowuję jeszcze nadzieję (ej, co to za sformułowanie?! o.O) dotyczącą tego, że przez moje długie nie obecności nie straciłam zbyt wiele fanów, choć co do tego mam malutkie wątpliwości, ale o tym już się nie będę rozpisywać :P

Dobra, dobra, mam do Was trochę pytań! A dokładniej:
1. Podobał się rozdział?
2. Czy masz ochotę mnie zabić za tak długie niepojawianie się?
3. Lubisz mnie jeszcze? ;-;
4. Co sądzisz o wyborze Casey?
5. Jakie są Twoje domyślenia i tego typu sprawy dotyczące dalszych losów bohaterów?
6. Zauważyłaś/zauważyłeś jakieś błędy? (Jak coś się rzuca w oczy [albo nawet jak się nie rzuca c:], to powiedzcie, bo nie zdążyłam sprawdzić pięćset razy, czy wszystko jest okay ;-;).
7. Po prostu - napisz komentarz! (TAK, WIEM, ŻE TO NIE PYTANIE ♥) Co ci się podoba, a co nie... Cokolwiek, nawet zwykłe "do bani", przynajmniej będę wiedzieć, ze przeczytałaś/przeczytałeś :3 

Na LBA postaram się odpowiedzieć jak najszybciej, ale nie wiem, jak to wyjdzie, bo teraz na tydzień wyjeżdżam, więc tak sobie z pisaniem postów, ale w każdym razie dziękuję za nominacje, na wszystko na pewno kiedyś dam odpowiedzi :3 

A właśnie, macie już ferie? Jeśli nie, to kiedy? :)

Pozdrawiam i jeszcze raz bardzo, bardzo, bardzo przepraszam :* 

24 komentarze:

  1. 1. Rozdział był świetny.
    2. Oczekuj mnie w nocy. Ostrzę siekierę.
    3. Lubię Cię, ale i tak szykuję siekierę.
    4. Zrobiłabym to samo co ona, czyli zły wybór, ale co tam. :)
    5. No... że idzie.
    6. Tak. Jest 5-7 w dolnych punktach.
    7, czy 6. Zrezygnowałam z pomysłu z siekierą. Co ja bym czytała? Rozdział jest cudowny, a ja codziennie sprawdzałam ,,czy Green Arrow coś wrzuciła?". :D:D I wreszcie jest!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jej, dziękuję :* I tak czekam na Ciebie z siekierą, należy mi się jakaś kara, prawda? :D Oh i dzięki, widocznie nie umiem liczyć XD

      Usuń
  2. Rozdział jest, jak zwykle zresztą, genialny :D
    Nie będę cię zabijać, bo po pierwsze to nie miała bym co czytać, a po drugie to rozumiem problem z brakiem czasu, bo sama go mam.
    Kobieto! Ty się pytasz czy ja cię lubię?! Ja cię kocham(nie ważne, że cię nie znam) <3 Oczywiście tak po przyjacielsku.
    Jak dla mnie wybór Casey nie mógł być inny, bo wtedy byłoby nudno.
    Domyśleń mam mnóstwo, ale są tak "niesamowite", że nie będę się nawet nimi dzielić :)
    Zauważyłam jeden błąd, którym jest literówka. "Robię to dla Was, dla Niej, dal WSZYSTKICH."(literówka jest w trzecim "dla")
    A co do ferii to miłego wyjazdu :) Ja jestem tą szczęściarą, że mam ferie jako ostatnia( nie wiem czy to zdanie jest logiczne, ale mam nadzieję, że zrozumiałaś :))
    Pozdrawiam i czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, też Was kocham, mimo że się nie znamy ♥
      Dzięki za wskazanie błędu :3
      Dziękuję ponownie! To właśnie my ostatnio mieliśmy ciagle jakoś tak na końcu, a tu taka niespodzianka XD
      Pozdrawiam i dziękuję za miły komentarz! ^_^

      Usuń
  3. i co narobiłaś???
    Miałaś mnie informować o nowych wpisach, blogger szwankuje i mnie nie powiadamia, bez sensu :/
    Dziś już padam na ryjek, ale jutro tu wrócę z obszerniejszym komentarzem, szykuj się!!!
    A póki co zapraszam po nową dawkę Dominiki Alana
    http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, pamiętałam! Po prostu dodawałam rozdział w ostatniej chwili, a w dodatku teraz jetem poza domem, więc postanowiłam to zrobić później. Ale widzę, że sama znalazłaś, więc nie jest źle :D
      Niedługo do Ciebie wpadnę! ;)

      Usuń
    2. no i jestem :)w odpowiedzi na twoje pytania:
      Rozdział podobał mi się baaaardzo, jedyne co mi się nie spodobało to to, że skończył się tak szybko
      Ochotę zabić? Hmm kusząca myśl, jedyne co mnie powstrzymuje to fakt, że nikt poza toba nie skończy tego opowiadanie, więc dam ci jeszcze szansę :)
      Jeszcze tak, tyci, tyci :)
      Myślę sobie, że chyba postąpiłabym podobnie do Casey. choć to byłby chyba nie do końca trafny wybór ???
      W głowie mam czarną dziurę, wybacz jestem po nocce, może to przez to?
      Błedy? chyba nic nie wychwyciłam, tekst jest ładny, w sensie nie ma błędów, powtórzeń. Jest jasny i logiczny.
      "Po raz kolejny użyłam dzisiaj zwrotu „do zobaczenia”. A co, jeśli zginę już dziś, przez jakiegoś przypadkowo spotkanego wentifera i okaże się, że wszystkie ostatnie słowa zamienione z najbliższymi były prawdą?"
      PODOBA MI SIĘ TO ZDANIE :)
      http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/
      spiesz się, bo niedługo nowy rozdział :)

      Usuń
    3. Hihihi, dziękuję bardzo :3 Już lecę do Ciebie! ;)

      Usuń
  4. Wszystkie rozdziały zdołałam już nadrobić i mogę na bieżąco komentować. Kto by pomyślał, że akcja się tak potoczy. Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Casey! Co to ma być? Myślałam, że jednak wybierzesz inną opcję.

    http://vampireandmillionaire.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało mi się Cię jakoś zaskoczyć :D
      Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. 1. Bardzo
      2. Nie
      3. Tak :*
      4. Popieram jej wybór, chociaż ja bym się od razu zgodziła.
      5. Będzie co będzie.
      6. Nie wydaje mi się.
      7. Napisałam.
      Czekam!!!!

      Usuń
  5. Oto jestem! (Tutaj daję Ci chwilkę na wybuch radości...) :D
    Przybywam w pokoju, przeczytałam wszystko i... Tak się zastanawiam... GDZIE JEST KOLEJNY ROZDZIAŁ?! xD
    Genialny pomysł! ;) Choć spotkałam się kiedyś z podobnym w pewnej serii książek, tyle że szerzej pojętym, ale i tak. Jest genialny! ^^
    Od samiusieńkiego początku czekałam, aż Casey wreszcie zdecyduje się dołączyć do rebeliantów i no... Do Reda! ;))
    Żeby uratować jej świat. ^^
    Ogromny plus za zmianę perspektyw, dzięki czemu możemy poznać najskrytsze myśli JEJ i JEGO. :)
    A jeśli nie dodasz kolejnego wpisu (już prawie miesiąc mija od poprzedniego!) to wyśledzę Twe mieszkanie, włamię się do niego, wejdę przez okno do Twego pokoju, rzucając przerażający cień na Twój śpiący byt w łożu - stanę, pochylę się i... szepnę... Dobranoc! :D Hahaha! Kto się nabrał?! xD
    Okey, już się uspokajam, wdech i wydech... Ufff! :P
    Jestem ciekawa jak potoczą się ich dalsze losy. W końcu wybierają się na bardzo ryzykowną i niebezpieczną misję! Z niecierpliwością czekam na kolejne części historii! ;)
    A błędami się nie przejmuj - zawsze się jakiś złośliwy trafi! :D
    Oceanu weny ^^
    ~Rebecca~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! :* (Czekaj chilę, wybucham z radości... :D)
      Prawdę mówiąc, nie czytałam nigdy książki o podobnej podstawie, ale mniejsza o mnie, najważniejsze, że Ci się podoba! :*
      W takim razie czekam na Ciebie w swoim domu! ^-^ To wszystko związane oczywiście z brakiem czasu >.< Ale wkrótce postaram się jakoś spiąç i znaleźć go choć trochę na napisanie rozdziału :)
      Dziękuję za miłe słowa! ^-^
      I nawzajem! :3

      Usuń
  6. Swietne opowiadanie ;) masz talent do pisania, zycze duzo weny i powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kim jest "Ona"?.("dla Niej").

    OdpowiedzUsuń
  9. Zostałaś nominowana do blog tagu. Zapraszam
    http://0zuzol0.blogspot.com/2015/04/book-tag-czyli-moje-nieskonczone.html

    OdpowiedzUsuń
  10. Mamy dziś 5 maja.
    a ile przerwy od ostatniego rozdziału?
    P R Z E S A D A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tylko 4 miesiące, już nie przesadzaj! :P i tak się dziwię, że jeszcze inne blogi piszę, z moim słomianym zapałem i brakiem wolnego czasu... ._. nikt nie kazał czekać ;-; wiem, że jestem okropna ;-; i z każdym dniem mam coraz większe wrażenie, że ten blog i ta historia to jakiś niewypał ;-;

      Usuń
  11. Hej Arrow. Piszę, a właściwie publikuje tom wiadomość na trzech blogach, żebyś mogła jak najszybciej ją dostać. Sprawa jest jasna - chcę (jak zapewne wszyscy komentujący i nie tylko) twojego powrotu. Nie musi być rozdział. Zwykła notka "tak żyje" (jakie publikowałaś na Arrowtales) wystarczy. O co dokładniej mi chodzi?

    Chciałam Cię jakoś zmotywować, bo kiedy ty słabniesz ja nie mam co czytać. To znaczy mam, ale nic nie jest tak dobre jak twoje. Po prostu czytając coś co wyszło spod twoich rąk czuje się lepiej. Nie mam pojęcia na jakich zasadach działa to szczęście, ale jest naprawdę przyjemne.

    Nie wiem czy ty tak samo to odczuwasz, ale traktuje Cię jak taką, powiedzmy, blogową siostrę. Wspierałaś mnie od początku i chociaż jestem upartym leniem to starałam się Ciebie również wspierać. Rozumiem że są wakacje i te spawy, może nie masz internetu, bądź brak weny cię przytłoczył. Masz naprawdę wspaniałych czytelników - nie zapominaj o tym. *nie mowie o sobie*

    Problem mam taki (wiem, wiem zawiedziesz się) że pragnę Ci wysłać pocztówkę na zachęcenie. We wtorek już mnie nie będzie, więc chcę zakomunikować Ci pozdrowienia znad morza. Smutno mi, że nie mogę wysłać pocztówki na fieryknife (mogli by coś takiego wymyślić!) Proszę odpowiedz w prywatnej wiadomości i proszę zrób to do wtorku. Masz zaledwie dzień i pewnie zobaczysz to bardzo późno, ale warto próbować, co nie?

    Prosząca o kontakt, wspierająca BlueNight

    OdpowiedzUsuń
  12. Masz w ogóle zamiar kiedykolwiek wstawić nowy rozdział? :P Bo czekam i czekam, końca nie widać, a do cierpliwych osób nie należę. :D
    Czekam na odpowiedź. C:

    OdpowiedzUsuń
  13. [SPAM] Witaj! Może miałabyś ochotę wejść i przeczytać początek mojego nowego opowiadania? Kath Lewis chce opowiedzieć Ci historię o samotności, biedzie, niełatwych wyborach i trudnej miłości pośród gruzów starej rzeczywistości. Zapraszam do zostawienia swojej opinii w komentarzu.

    Pozdrawiam Xx
    http://oczy-w-ogniu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Skomentuj! Proszę, zrób to dla mnie, a zmotywujesz do dalszego pisania lub doprowadzisz do wprowadzania ewentualnych zmian. To dla mnie naprawdę ważne! :)