czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 4


ONA



     Budzę się i patrzę na zegarek. Za dziesięć ósma. Szybko wstaję z łóżka i od razu udaję się do łazienki, gdzie odświeżam się w kapsule i przebieram się w czarne rurki oraz bladoniebieską bluzkę - standardowy strój młodego obywatela naszego miasta.
     Jestem już prawie gotowa. Nagle przypominam sobie o tym, że nocował u nas Red i na palcach podchodzę pod drzwi do salonu. Są uchylone, więc ostrożnie zaglądam do pomieszczenia. Chłopak jest już ubrany, ale jego włosy przypominają trochę gniazdo, które kiedyś robiły sobie ptaki, z czego cicho się śmieję.
     Red siedzi na pościelonym łóżku, gniotąc w rękach jakąś kartkę. Wygląda na zdenerwowanego.
     - Można? - pytam i lekko pukam w drzwi.
      - Tak, pewnie - odpowiada szybko radosnym głosem.
     Naprawdę jest szczęśliwy, czy tylko udaje?
     - Jak się spało? - wchodzę do pokoju i siadam na fotelu.
     - Cudownie! W życiu nie spałem na czymś tak miękkim!
     Teraz już wiem, że się cieszy. Nie da się tak dobrze ukrywać smutku. Nawet z chipem w głowie.
     - No to świetnie - uśmiecham się do niego. - Słuchaj... Tom. Niesamowite, jak wiele możliwości mam do wyboru, kiedy chcę się do ciebie zwrócić po imieniu - oboje wybuchamy śmiechem. - W każdym razie, idę niedługo do szkoły i wrócę dopiero za jakieś trzy godziny. Nikogo oprócz ciebie nie będzie w domu. Co masz zamiar robić w tym czasie?
     - Hmm... Urządzę imprezę, na której będę handlował bronią i podpalę dom, a następnie pozabijam wszystkich, którzy na nią przyjdą, napiszę na jakimś murze, że cię nienawidzę, a potem ucieknę - mówi z poważną miną.
    Nawet gdyby mówił całkowicie na poważnie (może jednak on jest chory...?) to i tak połowa z tych rzeczy jest praktycznie nie możliwa.
     - Okay. A tak poza tym - uśmiecham się do niego.
     - Mam zamiar iść potrenować - odpowiada, wyglądając przez okno.
     - Na dworze? Przecież mogą cię złapać! - krzyżuję ręce.
     Co on znowu wymyśla?!
     - Spokojnie, już się tak o mnie nie martw - obraca głowę w moją stronę i szczerzy zęby. - Idę do lasu. Tam nawet nie spróbują szukać.
     - No i się im nie dziwię. Przecież nikt normalny nie spaceruje sobie po lesie pełnym wentiferów...
     - Najwidoczniej nie jestem normalny - imituje smutny głos i robi dziwną minę.
     W to akurat jestem mu w stanie uwierzyć... Śmieję się z niego chwilę i wychodzę z salonu. Idę do przedpokoju, gdzie zakładam białe buty sięgające mi za kostkę oraz długi czarny płaszcz. Opuszczam dom i udaję się do szkoły.
     Pierwsza lekcja to biologia. Robot, bez jakiegokolwiek witania się, wyświetla na ścianie zdjęcie i zaczyna mówić.
     - A tutaj mamy przodka dzisiejszego tigreda, czyli tygrysa - nauczycielka zaczyna przemowę dokładnie w tym samym miejscu, w którym ostatnio skończyła. Tak jakby w ogóle nie było przerwy pomiędzy tą, a poprzednią lekcją. - Tygrysy były mniejsze, wolniejsze, słabsze i łagodniejsze od tigredów. No i miały tylko jeden ogon...
     I od tej chwili zupełnie przestaję jej słuchać.





ON



     Mam teraz trzy godziny tylko dla siebie. Cieszę się, bo ciągłe przebywanie w czyimś towarzystwie trochę mnie już zmęczyło. Oczywiście nie mam nic złego do powiedzenia o Casey czy też jej rodzinie, wręcz przeciwnie. Po prostu po tylu latach mieszkania tylko z rodzicami, do których z resztą też nie za wiele się odzywałem, nie jestem przyzwyczajony do ciągłego rozmawiania, śmiania się czy nawet patrzenia na siebie. No ale cóż zrobić, w końcu będę musiał się przyzwyczaić do ludzi...
     Ze swojego plecaka wyciągam szare dresowe spodnie oraz granatową, dość przylegającą koszulkę i szybko się przebieram. Z bocznej kieszeni biorę scyzoryk, który przy okazji jest pamiątką po moim tacie. Idę do przedpokoju i patrzę na moje wojskowe buty, które tam stoją. Przecież to się nie nadaje do takich ćwiczeń! Wracam do salonu i znów sięgam do plecaka. Tym razem po białe buty za kostkę, czyli jedną z nielicznych rzeczy, które zgadzają się z panująca w mieście modą. Albo bardziej z jakimiś zasadami dotyczącymi ubierania się...
     Idąc w stronę drzwi wyjściowych, zauważam, że moje włosy nie są w zbyt dobrym stanie wizualnym. Może to dlatego Cass wcześniej patrzyła się na mnie taka rozbawiona? W każdym razie teraz niezbyt mnie to obchodzi i opuszczam dom rodziny Arrow z właśnie taką, rozczochraną fryzurą.
     Wychodzę, a drzwi zatrzaskują się za mną. No tak, przecież bez Casey albo jej brata nie będę mógł wejść do domu...
     Na początku sprawdzam, jak dużo ludzi jest na zewnątrz. Na szczęście teraz jest pora, w której większość siedzi w pracy albo w szkole, więc wokół mnie nikogo nie ma. Gorzej może być przy wracaniu, ale jeszcze nie nadszedł czas, by się tym zamartwiać.
     Ruszam truchtem możliwie jak najbardziej bocznymi i niewidocznymi uliczkami w stronę lasu. Zajmuje mi to około dziesięciu minut.
     Jestem na miejscu. Znajduję się na dużej polanie ukrytej głęboko między wieloma wysokimi drzewami. Rozglądam się w poszukiwaniu jakichś dzikich zwierząt. Niczego nie znajduję, także spokojnie rozpoczynam trening. Może nawet bez obawy, że w jego trakcie coś mnie zaatakuje.
     Ćwicząc, daję z siebie wszystko. Biegam najszybciej, jak potrafię; robię pompki, przysiady czy nawet pajacyki do upadłego. Aktywne spędzanie czasu uczy mnie między innymi opanowywania emocji. Zamiast wrzeszczeć i przeklinać albo płakać, rozładowuję to wszystko, przy okazji wykorzystując moją energię. To właśnie tego typu rzeczy pomogły mi normalnie żyć po stracie obojga rodziców.
     Na koniec treningu ćwiczę jeszcze różnego rodzaju skoki, salta, przewroty, gwiazdy oraz inne sposoby szybkiego i zwinnego przemieszczania się, które mogą mi się przydać w walce. Zaczynam się zbierać.
     Zmierzając w stronę mojego tymczasowego domu, rozmyślam o tym, czy dziś jest dobry dzień na wyjawienie prawdy Casey. A właściwie części prawdy. No i na pytanie. Trochę obawiam się, że po usłyszeniu tego wszystkiego od razu wyrzucie mnie z domu, a w takim wypadku już pewnie nigdy byśmy się nie spotkali, za to ja, szukając nowego schronienia, natknąłbym się na Foksów, a potem zostałbym zabity. Ale z drugiej strony - i tak będę musiał jej o tym wreszcie powiedzieć, więc co za różnica, czy ewentualnie umrę za kilka dni czy za kilka godzin? Dla faceta bez jakiejkolwiek rodziny i przyjaciół - żadna. A w dodatku chyba wolę mieć to już za sobą, a nie tylko ciągle zastanawiać się, jak o to zapytać.
     Po drodze znów nie spotykam żadnego człowieka, zwierzęcia ani robota, tylko pod samym domem z okna budynku, który stoi na przeciwko, zerka na mnie jakiś mały chłopiec. Ale on i tak nikomu o mnie nie powie, bo skąd ma wiedzieć, że miałem być nie żywy? Skąd ma wiedzieć, kim naprawdę jestem? Także, zupełnie nie przejmując się jego obecnością, siadam na jednym ze schodków prowadzących do domu Casey, opieram się plecami o kolejny i czekam.
     Przy okazji decyduję się. Powiem jej o tym, jak tylko wejdziemy razem do domu. Najwyżej jeszcze dziś spotkam się z moimi rodzicami.





*****





ONA



     Większość drogi do domu pokonuję z Aberwee. Nic nie mówiłam jej o naszym nowym lokatorze, bo wiem, że za bardzo zaczęłaby się w to mieszać, także rozmowa toczy się zupełnie normalnie.
     - Widziałam go dzisiaj, wiesz? - mówi Abi rozmarzonym głosem.
     - Tak? A ja widzę go codziennie. Niesamowite, prawda? - złośliwie się do niej uśmiecham.
     - A on się na mnie popatrzył! - zupełnie zignorowała to, co przed chwilą powiedziałam. - Mike się na mnie POPATRZYŁ, rozumiesz?!
     - Oh tak. To zdecydowanie jest miłość! - przewróciłam oczami.
     Zawsze śmieszyło mnie, w jaki sposób mi o nim mówi, chociaż wiem, że gdyby mi się ktoś podobała, to pewnie zachowywałabym się zupełnie tak samo. No ale właśnie - JAK KTOŚ BY MI SIĘ PODOBAŁ.
     - No przestań się już ze mnie tak naśmiewać - powiedziała i lekko mnie szturchnęła. - Ale naprawdę myślisz, że mam szansę?!
     - Abi, gdybyś choć raz naprawdę z nim pogadała… - zrobiłam przerwę, a ona zaczęła się we mnie wpatrywać, czekając, aż dokończę. - To byłabym tego pewna.
     Dziewczyna zarumieniła się i nieśmiało się uśmiechnęła. Po jej wzroku, jakim patrzyła na swoje buty, wiedziałam, że w głowie układa kolejny plan. Mam nadzieję, że tym razem jej się uda, bo czuję, że ona i Mike pasowaliby do siebie wręcz idealnie.
     Przechodzimy razem przez jeszcze kilka przecznic, żegnamy się i każda z nas idzie w swoją stronę.
     Kiedy znajduję się już pod domem, zauważam chłopaka, który siedzi na schodach.
     - Red! - krzyknęłam ze smutną miną. - No nie! Ile musiałeś tu na mnie czekać? - zapytałam. Jestem głupia. - Jak mogłam o tym nie pomyśleć?!
     - Nie jest źle, tylko pół godziny - odpowiada z uśmiechem.
     - Przepraszam… - mówię cicho. - Dlaczego jak zwykle musiałam o czymś zapomnieć?!
     Nienawidzę takich sytuacji. Czuję się okropnie.
     - No już, już! - ucisza mnie. - Lepiej otwieraj drzwi, a nie się będziesz teraz żalić - wciąż się uśmiecha.
     - Oh, pewnie! - podbiegam do klamki i naciskam na nią.
     Drzwi otwierają się, a my wchodzimy do środka.
     - Nie dość, że nie dałam ci dostępu, to jeszcze szłam do domu trzy razy dłużej okrężną drogą, gadając z przyjaciółką o chłopakach - mówię bardziej do siebie, niż do niego.
     - O chłopakach? - zaciekawił się Red. - A o jakich to chłopakach rozmawiałyście… Skoro trwa gra w imiona, to… Rose? - uśmiecha się i unosi jedną brew.
     - Przykro mi, ale na pewno nie o tobie, Will - kończę rozmowę odrobinę zbyt ostrym tonem. Ale w końcu, co mu do naszych prywatnych rozmów?
     Ściągam buty i idziemy do salonu. Siadam na fotelu i przypatruję się, jak Red chowa pościel.
     - Wybierasz się gdzieś? - pytam, patrząc na jego skupioną minę.
     - Nie - odpowiada sucho. - Jeszcze nie.
     - Jest coś, o czym powinnam wiedzieć? - po jego oczach widzę, że jest. Bo z oczu da się wyczytać zupełnie wszystko, jeśli tylko jest się dobrym obserwatorem.
     - Tak - mówi poważnym głosem. - Więc Cass… Kurczę, mam tylko dwa imiona do wyboru! - Red teatralnie unosi ręce. - Chodzi o to, że… - ponaglam go, używając przeszywającego wzroku. - Wiem, że uważasz, że prawo w naszym kraju czy też może w naszym mieście jest złe. Że ludzie nie potrafią zadbać o Lastee, że niedługo miasto wyginie, a z nim także jego mieszkańcy - o czym on mówi…? - A także, iż przydałoby się wyruszyć do innych, opuszczonych wysp i zaprowadzić tam jakiś porządek - chce mu przerwać, ale podnosi rękę do góry, dając mi do zrozumienia, że mam poczekać. - Wiem, że tak sądzisz, jestem tego pewien. Bo ja tez tak uważam. I większa część obywateli Lastee.
     - No okay, ale do czego zmierzasz?
     Skrzyżowałam ręce i zaczęłam patrzeć prosto w jego tęczówki. Nie mam pojęcia, o co znowu może mu chodzić. Dlaczego o tym wszystkim teraz wspomina?
     - Mam na myśli to, że głównym powodem tego całego zła jest nasz król, który pozwala na dalsze niszczenie lasów i zanieczyszczanie środowiska, zabija niewinnych i bezbronnych ludzi i nie godzi się na wyprawy w poszukiwaniu nowych wysp do ogarnięcia.
     - Nadal nie rozumiem, co chcesz mi przekazać. Przecież to wszystko wiem… - patrzę na niego trochę jak na jakiegoś psychopatę.
     - No i gdyby zmieniło się króla, to można by dużo naprawić - mówi powoli. Nie denerwuje się i jest cierpliwy. W przeciwieństwie do mnie.
     - Ehe, rozumiem - właściwie to nie bardzo…
     - I gdyby ktoś się wreszcie zebrał, to spokojnie by go obalił i mógłby uratować walące się miasto - nadal nie widzę cienia złości. Dostrzegam nawet nutę ekscytacji. - Ale każdy się boi.
     - No tak, tak. I co z tego?
     - Chodzi o to, Cass, że jestem jednym z tych, którzy się nie boją.
     - Czyli, że…
     - Tak - przerywa mi. - Czyli, że zamierzam obalić króla i przywrócić nasze miasto do porządku - chłopak dumnie się we mnie wpatruje. Czeka na moją reakcje…
     Ale co ja mam odpowiedzieć? Że jest idiotą? Że jest chory? Widzę coraz więcej argumentów „za”. Przecież to, o czym on mówi jest całkowicie niemożliwe! To ŚMIESZNE. Na początku myślałam, że on jest normalny, a teraz nagle mówi mi o takim czymś. Tak, świetnie by było, jakby się udało. Ale to nie ma szansy się udać. Król jest za silny, zwłaszcza z tymi swoimi Foksami.
     - I dlaczego mi to mówisz? - mam taki ton głosu, jakbyśmy się kłócili.
     Właściwie, to co mnie to obchodzi, co on chce robić? Ma jakieś swoje śmiałe (i GŁUPIE) plany, ale to są JEGO plany. Przecież nie muszę o tym wiedzieć, nie jestem jego mamą. Ani nikim z rodziny. Ani nawet prawdziwą przyjaciółką. A skoro się nie przyjaźnimy, to o niczym nawet nie chcę wiedzieć.
     - Casey, słuchaj uważnie - mówi do mnie, jak do małego dziecka. - Ja potrzebuję armii. Mam już wielu chętnych, ale…
     - Ale co?! - prawie krzyczę.
     Czemu on mi o tym mówi?! Ale zaraz… To za to jestem na niego zła? Chyba jednak musi mi chodzić o coś innego. Chodzi mi o to, dlaczego on dopiero TERAZ mi o tym mówi. Bo to, że jest niepoczytalny to już inna sprawa. Wczoraj był dla mnie jeszcze zwykłym chłopakiem w złej sytuacji, a teraz… A teraz chce być buntownikiem. Także w tej chwili już zupełnie nie obchodzi mnie jego smutna historia czy ambitne plany. Teraz nie chce nas niego w ogóle patrzeć…
     - Cass, proszę cię - mówi błagalnym głosem. - Ja potrzebuję ciebie.





____________________


Dzisiaj witam Was już oficjalnie o rok starsza, niż ostatnio :D Tak, czwarty dzień grudnia to nie tylko barbórka i święto Barbar :)

Ehehehe, teraz Red jest już całkowitym psycholem <3

To pierwszy rozdział, który najpierw zapisałam w notatniku, a nie na komputerze... Nie wiem, po co o tym wspominam, ale w każdym razie przy przepisywaniu zauważyłam kilka błędów, więc teraz już chyba wszystko będę najpierw pisała w zeszycie :P A Wy, które piszecie opowiadania jak to robicie? Zapisujecie na telefonie, na komputerze czy w zeszycie? Tak tylko pytam z ciekawości :D 

Czekam na Wasze oceny no i odpowiedzi na powyższe pytania :)

Dziękuję za wszystkie dotychczasowe cudowne komentarze, które bardzo, bardzo, bardzo mnie motywują oraz te, w których zwracacie mi uwagę na moje błędy - one też bardzo pomagają :)

9 komentarzy:

  1. Jestem ciekawa czemu on jej potrzebuje? No i dlaczego uważasz, że Red jest psycholem? Ja go bardzo polubiłam :D A co do pisania to ja wolę pisać w zeszycie, bo tak jak zauważyłaś przy przepisywaniu wychodzi dużo błędów. Czekam na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Często kiedy zabieram się za pisanie, notuję wszystko w zeszycie a potem przepisuję to na komputerze. Później często wracam do tego co napisałam, poprawiam coś, dodaję jakieś opisy. Na początku, moja pisanina jest beznadziejna jednak z czasem nabiera ona kształtów.
    Ja coś czuję że Cass jednak do niego dołączy... Kurczę, jestem ciekawa czy rzeczywiście tak będzie:3 Bardzo polubiłam Reda i gdy jakiś przystojniak na mnie spojrzy, zachowuję się zupełnie jak Aberwee ;)

    http://moje-iki-meiro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział super!!!
    Red psycholem?? Chyba coś przedawkowałaś, hehe
    Czekam na nexta...
    PS A co do pisania, to ja od razu piszę na blogu i publikuję. Nie ma poprawy czy cofnięcia xdd

    OdpowiedzUsuń
  4. Spóźnione wszystkiego najlepszego! ;D Rozdział świetny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej, za późno weszłam :( Sto lat, sto lat! Spóźnione życzenia XD Przepraszam... ;) Z to dzisiaj mogę Ci życzyć cudownych prezentów na Mikołajki :) No, chyba że już dostałaś... To się nimi ciesz XD. Teraz przejdę do opowiadania :) Jak zwykle ciekawie, jak zwykle wspaniale, jak zwykle cudownie, jak zwykle super! Jak zwykle jestem pod wielkim wrażeniem. Co tu dużo mówić? Świetnie! To z tą armią itd. na końcu było mega! Szczerze wątpię, by Cass się nie zgodziła. Myślę, że dołączy, prędzej czy później... No ale zobaczymy, może wymyśliłaś coś innego :) Ja czekam niecierpliwie na kolejny rozdział. Życzę dużo dużo weny!
    Pozdrawiam!
    Tiffany :3
    P.S. Zapraszam do siebie na nowy rozdział :)
    http://batmaniaopowiadaniabarbragordonsstory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Spóźnione wszystkiego najlepszego :D nie mialam ostatnio czasu przeczytać. Świetny rozdział. Ahhh ci buntownicy. Liczę na jakiś romans 8))) weny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Takie trochę spóźnionę, ale najlepszeego :*
    Rozdział świetny. Czyżby Cass miała do niego dołączyć ? Mam nadzieję, że tak będzie. Bardzo się cieszę, że zmieniłaś wiek głównej bohaterki (dzięki :D). Czekam na nexta :D
    Weny :*
    http://tommorow-is-beautifull-dream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam przepraszam przepraszam... Mam taki poślizg ze powstydziłyby się nawet najbardziej zawodowe łyżwiarki. Nie wiem jakim cudem nie dostrzegłam tego rozdziału. Czuje potworny wstyd. Mam nadzieje że wybaczysz tej głupiutkiej ale jakże kochanej Innej ;)
    No i baaaardzo spóźnionego najlepszego. ;)
    Może już się nie będę pogrążać i przejdę dalej :}
    "Urządzę imprezę, na której będę handlował bronią i podpalę dom, a następnie pozabijam wszystkich, którzy na nią przyjdą, napiszę na jakimś murze, że cię nienawidzę, a potem ucieknę".
    To zdanie pobija wszystkie dotychczasowe. Musiałam siedzieć i uspokajać się przez pięć minut zanim mogłam ponownie zabrać się za czytanie. Mi naprawdę wiele do szczęścia nie potrzeba. Wystarczy jedno bezsensowne, całkiem absurdalne zdanie i potrafię się z niego śmiać przez następne pół godziny. ;D
    Red. Nasz kochany czerwony Red (bosz, sorry ale nie mogłam się powstrzymać). Red się zaczerwienił ;D Nie no dobra zaczynam głupieć.
    Ale od początku wiedziałam że coś z nim jest nie tak. To znaczy nie nie tak w ten sposób... "Lubisz oglądać filmy, w których torturują ludzi i zarzynają przez dwie godziny. Jesteś psychopatą" (oh jak często ja to słyszę ;P). Chodzi raczej o "Jesteś inny. Wychodzisz poza margines. Nie jesteś nie podobny do ludzi których znam".
    I to właśnie lubię najbardziej ;) Buntownik i zwykła dziewczyna. Normalne istne Delirium (nie chodzi mi tutaj o stan upojenia alkoholowego ale o książkę w której występował wątek mieszczanki i buntownika c: ).
    Chyba zaczynam odbiegać od pierwotnego wątku... W każdym razie. Kocham Reda, Willa i co tam jeszcze. Ich wszystkich c; No i Cass i Rose też. (Red ma z pięć imion a ja biedna tylko jedno :[).

    A propos tego jak pisze to z chęcią się z tobą podzielę gdyż mam bardzo niewyparzony język. A wiec... Ponieważ jestem potwornym leniem nie chce mi się zapisywać w zeszycie a potem przepisywać więc od razu pisze na kompie a potem czytam tysiąc razy i wprowadzam pierdylion poprawek ;P Czasem jak coś wpadnie mi do głowy w nieoczekiwanym momencie (powiedzmy pod prysznicem lub w szkole) zapisuje w notatniku w telefonie a potem sprytnie przesyłam na swój e-mail i wklejam do tekstu ;)

    No nic. To będzie tyle ode mnie jak na ten moment. [Bosz, ale tasiemiec. Mam nadzieję, że cię nie dobiłam, kochana ^^]
    Czekam na kolejny i życzę masy weny :*
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak zwykle mnie zatkało, ale obiecałam, że coś napiszę, więc postaram się otrząsnąć.
    Dlaczego Red potrzebuje akurat Cass? Ma przecież tak wielu ludzi do wyboru... Dlaczego ona?
    Czy Abi będzie z Mike'iem? Tak wiem... To nie najważniejsza kwestia, ale gdyby to nie było ważne to byś w ogóle o tym nie wspominała... Chyba... (to niezdecydowanie)
    Czyżby Will był w przyszłości królem? :3
    A tak ogólnie to podobają mi się jego imiona... Zawsze marzyłam o tylu, bo wiele imion kojarzyło mi się z królewnami, a która dziewczyna nie pragnie być królewną? (nie ja) Niestety... Na świecie jest wystarczająco królewien i (z tego co wiem) nie należę do ich grona, choć w sumie chyba nie marzę o byciu królewną, tylko o królewiczu na białym koniu, ale zdaje mi się, że nie o tym miałam pisać (nie wiem gdzie bym doszła, gdybym nie opamiętała się w odpowiednim momencie).
    W każdym bądź razie bardzo lubię Cass, czy Rose... Jak kto woli i ogólnie lubię twoich bohaterów. No, może nie przepadam za tatą.
    Przesyłam buziaki czekając na kolejną część i dołączam życzenia (Weny!).

    twice-fairies.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Skomentuj! Proszę, zrób to dla mnie, a zmotywujesz do dalszego pisania lub doprowadzisz do wprowadzania ewentualnych zmian. To dla mnie naprawdę ważne! :)