ONA
Stajemy przed pokojem Jeremy'ego. Pukam, jak zwykle trzy razy.
- Proszę - ledwo go słyszę. Pewnie jest czymś zajęty.
Otwieram drzwi, ale jeszcze nie wchodzę do jego pokoju.
- Emm... Cześć - uśmiecham się.
- Coś się stało? - pyta.
- Nie no, nic takiego. Tylko chciałam ci kogoś przedstawić.
- Ta? - po raz pierwszy od mojego pojawienia się tutaj kieruje swój wzrok na mnie. - No to dawaj.
Razem z Redem wchodzę do pokoju brata. Na szczęście jest duży, więc spokojnie się tam wszyscy razem mieścimy.
- Red Averder - przedstawia się chłopak i podaje Jeremy'emu rękę.
- Jeremy Arrow - odpowiada mój brat i uśmiecha się do niego. Raczej niezbyt szczerze.
Jeremy dyskretnie wystawia mi wskazujący palec. To nasz znak. Aktywuję połączenie i-cog. Od teraz możemy porozumiewać się za pomocą myśli.
Najpierw Jeremy mówi nam, żebyśmy usiedli na kanapie, a potem "odzywa się" już tylko do mnie:
- Kto to jest?
- Pół godziny temu przyszedł do nas do domu i powiedział, że zaraz ma umrzeć. Trzeba mu pomóc.
- Ale obcemu facetowi?! Tak po prostu?!
- To nie jest teraz najważniejsze. On mógł zginąć! Foksi mieli go zabrać, jak całą jego rodzinę.
- Proszę - ledwo go słyszę. Pewnie jest czymś zajęty.
Otwieram drzwi, ale jeszcze nie wchodzę do jego pokoju.
- Emm... Cześć - uśmiecham się.
- Coś się stało? - pyta.
- Nie no, nic takiego. Tylko chciałam ci kogoś przedstawić.
- Ta? - po raz pierwszy od mojego pojawienia się tutaj kieruje swój wzrok na mnie. - No to dawaj.
Razem z Redem wchodzę do pokoju brata. Na szczęście jest duży, więc spokojnie się tam wszyscy razem mieścimy.
- Red Averder - przedstawia się chłopak i podaje Jeremy'emu rękę.
- Jeremy Arrow - odpowiada mój brat i uśmiecha się do niego. Raczej niezbyt szczerze.
Jeremy dyskretnie wystawia mi wskazujący palec. To nasz znak. Aktywuję połączenie i-cog. Od teraz możemy porozumiewać się za pomocą myśli.
Najpierw Jeremy mówi nam, żebyśmy usiedli na kanapie, a potem "odzywa się" już tylko do mnie:
- Kto to jest?
- Pół godziny temu przyszedł do nas do domu i powiedział, że zaraz ma umrzeć. Trzeba mu pomóc.
- Ale obcemu facetowi?! Tak po prostu?!
- To nie jest teraz najważniejsze. On mógł zginąć! Foksi mieli go zabrać, jak całą jego rodzinę.
Moja myśl na niego wpłynęła. Zawahał się, bo nie pomagając mu, mógłby złamać naszą zasadę. Ustanowiliśmy ją dziesięć lat temu. W dniu, w którym nasze życie całkowicie się zmieniło. W dniu, którego już nie wspominamy. W każdym razie postanowiliśmy sobie wtedy, że przed Foksami i naszym okrutnym prawem uratujemy każdego niewinnego człowieka, jeśli tylko będzie to możliwe.
- To co oni zrobili?! - "wysłał" mi wiadomość po chwili zastanowienia.
- Mniejsza teraz o to. Pomóż, proszę...
Przerywamy połączenie. Mój brat, który siedzi na obrotowym krześle, spojrzał na mnie. Dobry znak.
Red dziwnie się na mnie patrzy, ale tylko się do niego uśmiecham.
- Więc... Potrzebujesz pomocy, tak? - Jerry odwraca głowę w jego stronę.
- No przydałaby się. To znaczy tylko na razie. No wiesz, nie mam domu, rodziców, jedzenia... Mam pieniądze, ale w mieście nie jestem mile widziany. Cassy już i tak zdążyła uchronić mnie od śmierci... - Red po raz kolejny uśmiecha się do mnie, by mi podziękować.
- No nieźle, siostrzyczko - Jeremy zakłada na siebie ręce. - Mam być dumny? - uśmiecha się złośliwie, a ja posyłam mu nieprzyjazne spojrzenie. - Trzeba będzie najpierw z rodzicami pogadać. Jak się zgodzą, to chyba gdzieś się znajdzie jakieś miejsce do spania - zwraca się znów do Reda i uśmiecha się do niego.
- Dzięki - odpowiada chłopak również z uśmiechem.
- To co oni zrobili?! - "wysłał" mi wiadomość po chwili zastanowienia.
- Mniejsza teraz o to. Pomóż, proszę...
Przerywamy połączenie. Mój brat, który siedzi na obrotowym krześle, spojrzał na mnie. Dobry znak.
Red dziwnie się na mnie patrzy, ale tylko się do niego uśmiecham.
- Więc... Potrzebujesz pomocy, tak? - Jerry odwraca głowę w jego stronę.
- No przydałaby się. To znaczy tylko na razie. No wiesz, nie mam domu, rodziców, jedzenia... Mam pieniądze, ale w mieście nie jestem mile widziany. Cassy już i tak zdążyła uchronić mnie od śmierci... - Red po raz kolejny uśmiecha się do mnie, by mi podziękować.
- No nieźle, siostrzyczko - Jeremy zakłada na siebie ręce. - Mam być dumny? - uśmiecha się złośliwie, a ja posyłam mu nieprzyjazne spojrzenie. - Trzeba będzie najpierw z rodzicami pogadać. Jak się zgodzą, to chyba gdzieś się znajdzie jakieś miejsce do spania - zwraca się znów do Reda i uśmiecha się do niego.
- Dzięki - odpowiada chłopak również z uśmiechem.
ON
Przede mną siedzi wysoki brunet. Jest bardzo podobny
do swojej siostry, ale przede wszystkim różni ich jedna rzecz - oczy. Jej
- duże i błękitne, jego - mniejsze, ciemnobrązowe. Tylko ten "szczegół"
mógłby zmylić przy ocenie ich pokrewieństwa.
To, co przed chwilą się stało, było dla mnie dosyć dziwne. Najpierw Jeremy był jakiś niepewny wobec mnie, ale już po chwili ciszy zwrócił się do mnie z chęcią pomocy. Ah, no tak. Jak mogłem o tym zapomnieć? Przecież to musiało być i-cog... Czyli coś, czego ludzie najczęściej używają, by spokojnie i dyskretnie porozmawiać sobie w towarzystwie innych, którzy to niekoniecznie muszą o wszystkim wiedzieć. Ale nie mogę być na nich zły. W sumie - co w tym dziwnego, że nie chcieli głośno dyskutować na mój temat? Przecież oni tak naprawdę w ogóle mnie nie znają... Ale w każdym razie - co ona powiedziała mu takiego, że się do mnie przekonał? Bo to musiało być coś specjalnego. Ten chłopak raczej nie wygląda na takiego, który zgadza się na byle głupotę. Tym bardziej w stosunku do obcych, co zauważyłem po jego pierwszym spojrzeniu.
W końcu rodzeństwo patrzy na siebie porozumiewawczo i Casey wstaje. Robię to samo, bo nie mam zamiaru zostawać tu z nim sam na sam. I on raczej też o tym nie marzy. Kiedy oddalam się od niego, zauważam nawet coś na kształt ulgi. No nie, on też się mnie boi? Czy ja naprawdę muszę wszystkich dookoła przerażać?!
Wychodzimy. W ciszy idziemy do salonu.
- To co teraz robimy? - pierwsza odzywa się Cass, usadawiając się na kanapie.
- Mogłabyś coś dla mnie sprawdzić? - pytam.
Nie jestem pewien, czy pytam o to w dobrym momencie. Z jednej strony muszę wiedzieć to już teraz, ale z drugiej - nie mogę jej przy tym zdradzić żadnych szczegółów.
- To zależy - mówi bez emocji.
- Coś się stało? - jak ludzie wypowiadają się w taki sposób, to zazwyczaj znaczy, że nie jest za dobrze.
Może jednak to nie jest odpowiedni moment...?
- Nie, nie - dziewczyna uśmiecha się do mnie. - Po prostu się zamyśliłam.
Dziwią mnie jej nagłe zmiany nastroju i nastawienia. Raz mi ufa, raz nie; czasem się uśmiecha, a za chwilę jest zła. Patrzy na mnie, jakbyśmy znali się od lat, a moment później już nie chce o czymś wspomnieć, bo jestem dla niej kimś obcym. A może takie zmiany też są normalne? Może one też są "ludzkie". Może po prostu przez tak długi okres czasu zdążyłem o tym zapomnieć...?
- W takim razie możesz zobaczyć, o której wyjeżdża pociąg do centrum? - pytam z uśmiechem, by nie brzmieć zbyt "tajemniczo".
- Do centrum? Pociąg? To ja cię tutaj ratuję od Foksów, a ty sam pchasz się w ich ręce? - Casey udaje, że jest zdenerwowana.
- Tak tylko na wszelki wypadek pytam. Nie ważne z jakiego powodu - mówię stanowczo, ale nie za ostro.
No nie, to chyba nie był zbyt dobry tekst...
- No okay... Czekaj chwilę - dziewczyna zamyka oczy i skupia się tylko na swoich myślach.
Przyglądam się jej dokładniej. Kiedy ma zamknięte oczy, tak słodko marszczy swoje cienkie brwi. Ma poważną minę.
- Mogę ci przesłać - mówi. - Już nalazłam.
- A mogłabyś mi tylko zapisać na kartce? - uśmiecham się do niej. - Będzie łatwiej.
Może i nie będzie, ale tak naprawdę nie o to chodzi.
Casey kiwa zdziwiona głową, ale o nic nie pyta. Na szczęście. Bierze kartkę i notuje:
To, co przed chwilą się stało, było dla mnie dosyć dziwne. Najpierw Jeremy był jakiś niepewny wobec mnie, ale już po chwili ciszy zwrócił się do mnie z chęcią pomocy. Ah, no tak. Jak mogłem o tym zapomnieć? Przecież to musiało być i-cog... Czyli coś, czego ludzie najczęściej używają, by spokojnie i dyskretnie porozmawiać sobie w towarzystwie innych, którzy to niekoniecznie muszą o wszystkim wiedzieć. Ale nie mogę być na nich zły. W sumie - co w tym dziwnego, że nie chcieli głośno dyskutować na mój temat? Przecież oni tak naprawdę w ogóle mnie nie znają... Ale w każdym razie - co ona powiedziała mu takiego, że się do mnie przekonał? Bo to musiało być coś specjalnego. Ten chłopak raczej nie wygląda na takiego, który zgadza się na byle głupotę. Tym bardziej w stosunku do obcych, co zauważyłem po jego pierwszym spojrzeniu.
W końcu rodzeństwo patrzy na siebie porozumiewawczo i Casey wstaje. Robię to samo, bo nie mam zamiaru zostawać tu z nim sam na sam. I on raczej też o tym nie marzy. Kiedy oddalam się od niego, zauważam nawet coś na kształt ulgi. No nie, on też się mnie boi? Czy ja naprawdę muszę wszystkich dookoła przerażać?!
Wychodzimy. W ciszy idziemy do salonu.
- To co teraz robimy? - pierwsza odzywa się Cass, usadawiając się na kanapie.
- Mogłabyś coś dla mnie sprawdzić? - pytam.
Nie jestem pewien, czy pytam o to w dobrym momencie. Z jednej strony muszę wiedzieć to już teraz, ale z drugiej - nie mogę jej przy tym zdradzić żadnych szczegółów.
- To zależy - mówi bez emocji.
- Coś się stało? - jak ludzie wypowiadają się w taki sposób, to zazwyczaj znaczy, że nie jest za dobrze.
Może jednak to nie jest odpowiedni moment...?
- Nie, nie - dziewczyna uśmiecha się do mnie. - Po prostu się zamyśliłam.
Dziwią mnie jej nagłe zmiany nastroju i nastawienia. Raz mi ufa, raz nie; czasem się uśmiecha, a za chwilę jest zła. Patrzy na mnie, jakbyśmy znali się od lat, a moment później już nie chce o czymś wspomnieć, bo jestem dla niej kimś obcym. A może takie zmiany też są normalne? Może one też są "ludzkie". Może po prostu przez tak długi okres czasu zdążyłem o tym zapomnieć...?
- W takim razie możesz zobaczyć, o której wyjeżdża pociąg do centrum? - pytam z uśmiechem, by nie brzmieć zbyt "tajemniczo".
- Do centrum? Pociąg? To ja cię tutaj ratuję od Foksów, a ty sam pchasz się w ich ręce? - Casey udaje, że jest zdenerwowana.
- Tak tylko na wszelki wypadek pytam. Nie ważne z jakiego powodu - mówię stanowczo, ale nie za ostro.
No nie, to chyba nie był zbyt dobry tekst...
- No okay... Czekaj chwilę - dziewczyna zamyka oczy i skupia się tylko na swoich myślach.
Przyglądam się jej dokładniej. Kiedy ma zamknięte oczy, tak słodko marszczy swoje cienkie brwi. Ma poważną minę.
- Mogę ci przesłać - mówi. - Już nalazłam.
- A mogłabyś mi tylko zapisać na kartce? - uśmiecham się do niej. - Będzie łatwiej.
Może i nie będzie, ale tak naprawdę nie o to chodzi.
Casey kiwa zdziwiona głową, ale o nic nie pyta. Na szczęście. Bierze kartkę i notuje:
1:12, 3:06, 5:32, 7:48, 12:22, 17:43, 23:41
- Dziękuję - mówię cicho i zabieram kartkę. Nie wiem, czy się przyda, ale "przezorny zawsze ubezpieczony", prawda?
Wreszcie do domu przychodzi pani Arrow. Trzeba się będzie zapoznać...
Wreszcie do domu przychodzi pani Arrow. Trzeba się będzie zapoznać...
*****
ONA
Do domu weszła mama. Zastanawiam się, czy od razu powinnam pokazać jej Reda. Co o nim pomyśli? Jak go przyjmie? Czy w ogóle go przyjmie...? Dobra, trzeba decydować. Zapytałabym o to Jerry'ego, ale jestem pewna, że już drugi raz nie pozwoli mi przerwać sobie pracy. Tym bardziej teraz, kiedy to najprawdopodobniej wspomina tamten dzień. Dzień, którego zakazaliśmy sobie wspominać. Bo to pomagało. To naprawdę pomagało. "Zapomnienie" o tym na jakiś czas pozwoliło nam normalnie funkcjonować. Rozmawiać, śmiać się, ŻYĆ. Ale pewnie niedługo mu przejdzie. Z możliwością resetowania umysłu i usuwania wybranych (ale nie wszystkich) wspomnień częściowo z głowy o wszystkim można zapomnieć.
Okay, postanawiam, że lepiej zrobić to jak najszybciej. Jak będę przeciągać, to mama jeszcze bardziej będzie się denerwowała, a tak to przy okazji zobaczy, że jestem z nią szczera. Nie tak, jak kiedyś, gdy musiałam ukrywać połowę swoich uczuć i potajemnie robić niektóre rzeczy.
- Cześć, mamo! - witam się z nią i całuję ją w policzek.
Mama uśmiecha się do mnie. Ma na sobie jeszcze błękitny uniform w postaci zapinanej na guziki sukienki z przypiętą plakietką, na której napisane jest "Veronica Arrow". Mama odkłada torebkę i ściąga szpilki.
- Coś się stało? - pyta, gdy widzi moją niepewną minę.
- No tak... Jakby... - mówię cicho.
- No to mów, o co chodzi - patrzy się na mnie zatroskana.
- To nic... Poważnego - odpowiadam. - Po prostu chcę ci kogoś przedstawić.
- To trzeba było tak od razu! - mama się uśmiecha.
Kiedy tylko przyprowadzam do domu kogoś nowego, ona jest bardzo zadowolona. A że ostatnio bardzo dawno nie było takiej sytuacji, cieszy się jeszcze bardziej. Ale nie chodzi tu o to, że nikogo tu nie lubię, skądże. Po prostu każdy dobrze się tutaj zna. Ale właśnie - tylko zna. Po szkole każdy się już martwi tylko o siebie, nikt nie dba o przyjaźń tak, jak robiło się to kiedyś. I wszyscy to rozumieją, więc się nie kłócą. No, może oprócz niektórych, ale to już tylko źle wychowane wyjątki.
Kiwam głową do chłopaka, który stoi za ścianą na znak, żeby się pokazał. Podchodzi do nas i staje po mojej prawej stronie.
- Mamo, to jest Red Averder - wskazuję na niego ręką, a on się uśmiecha.
- Bardzo mi miło, Veronica - kobieta odwzajemnia uśmiech.
- To może pójdziesz po Jeremy'iego i zawołasz go na obiad? - zwracam się do Reda i znacząco na niego patrzę.
- A, tak. Jasne - na szczęście zrozumiał aluzję i odszedł. I to pewnie wcale nie do pokoju mojego brata.
- Coś nie tak? - mama chyba zauważa, że coś w sobie "duszę". - Śmiało, przecież mi możesz powiedzieć wszystko - uśmiecha się zachęcająco.
- Bo mu trzeba pomóc mamo - odwracam wzrok.
- I w czym problem? - nadal jest uśmiechnięta.
- W tym, że nie ma rodziców ani domu, a na dodatek ścigają go Foksi z chęcią zamordowania.
To zdanie także zmienia jej pogląd na tą sprawę. Ona nie wie o naszej zasadzie, ale na wypowiedzenie lub przeczytanie tych trzech liter - "FOK" - jej mina od razu robi się smutna i trochę wystraszona, a do umysłu powracają wszystkie wspomnienia.
- Czyli potrzebuje domu? - mama nie jest do końca przekonana.
- Ale tylko na jakiś czas - próbuję sprawić, by zmieniła nastawienie.
- A potem co? - pyta.
No właśnie, co? Nawet tego nie wiem. Właściwe - nic nie wiem. Znam go dopiero kilka godzin i nie mam pojęcia o jego planach! Tak naprawdę nawet nie wiem do końca, dlaczego tu przyszedł...
- Mamo, to już jego sprawa. Tylko dajmy mu tutaj nocować przez kilka dni, nie musimy się od razu w to wszystko mieszać!
- Ale to jest zupełnie obcy człowiek!
- Zaufaj mi, proszę!
Ale dlaczego ma mi zaufać? W sumie sama się zastanawiam, czy to przypadkiem nie jest jakiś złodziej czy morderca... Co ja robię?!
- No dobrze, niech ci będzie - odpowiada wreszcie.
Mama się zgodziła. Sama w to nie wierzę. Co jeszcze zrobimy dla gościa, którego praktycznie nie znamy? Zastanawiam się, jak to możliwe. Ale wydaje mi się, że to wszystko przez nasze wrodzone zaufanie - to właściwie taki odruch. Nie jesteśmy przyzwyczajone do morderstw czy też innych przestępstw w naszym mieście, bo każdy, który tutaj mieszka, bałby się coś takiego zrobić. Myślę, że nawet on nie byłby do tego zdolny. Po prostu to czuję. I jak na razie musi mi to w zupełności wystarczyć.
Kiedy stół jest już ładnie zastawiony, a pieczywo, masło i sałatka czekają ładnie ułożone na stole, słyszę pukanie do drzwi. Kolejna osoba przyszła i zaraz powie mi, że szuka domu? A ja się znów zgodzę?
Idę otworzyć. Na szczęście to tylko tato. Więc wrócił. Witam się z nim i razem udajemy się do kuchni.
- Umieram z głodu! - głośno mówi tato.
Reszta już siedzi przy stole. Razem z Redem, dla którego zostało dostawione dodatkowe, niepasujące krzesło.
- O, mamy gościa - tato się speszył.
- Red Averder - chłopak wstał i uśmiechnął się do niego.
Przedstawia się już dzisiaj czwarty raz... Jeszcze jeden, a odpadną mi uszy. Za każdym razem, gdy słyszę jego imię, ponownie czuję się winna. Że go wpuściłam, że zaufałam. I chodź wiem, że dobrze postąpiłam, to i tak jakoś nie do końca dobrze się z tym czuję.
W ciszy jemy kolację. Tato nawet o nic nie pyta. Zgaduję, że jest tak zmęczony i wygłodniały, że zapomniał o obecności wszystkich, nawet Reda. Poza tym myślami pewnie jeszcze siedzi w pracy... Dosłownie...
Po sprzątnięciu kuchni z pomocą Reda (przynajmniej się tu na coś nadaje, nie tak jak mój cudowny braciszek, który niby musi pracować) idę z nim do salonu. Mówię mu, żeby tam zaczekał, a sama idę do pralni po czystą pościel.
- Wybacz, ale niestety będziesz musiał spać na kanapie - mówię po wejściu do salonu.
- Żartujesz sobie?! To i tak o niebo lepsze niż spanie w zimnej jaskini, do której w każdej chwili może ci wkroczyć wygłodniały wilk - oboje wybuchamy śmiechem.
Kiedy chcę pościelić rozłożoną już kanapę, chłopak zatrzymuje mnie.
- Przecież sobie poradzę! - mówi i wyrywa mi z rąk prześcieradło.
- Ale jesteś gościem! - walę go poduszką, którą wcześniej położyłam na fotelu.
- Niechcianym gościem! - zabiera mi poduszkę, uderza mnie nią i wraca do ścielenia. Oboje się śmiejemy.
Siadam na podłodze i zaczynam go obserwować. Ścieli łóżko w takim skupieniu, jakby to było najważniejsze zadanie w jego życiu. Po skończeniu z dumą patrzy na swoje dzieło, a potem na mnie.
- No, no. Praca godna najlepszej pokojówki! - mówię z udawanym uznaniem, a on posyła mi mordercze spojrzenie. Uwielbiam to jego spojrzenie.
Pokazuje Redowi łazienkę i objaśniam obsługiwanie kapsuły myjącej. Chłopak patrzy na nią, jakby zobaczył obcego.
- No co? Nigdy się nie myłeś? - pytam.
- Nie... Po prostu nigdy nie żyłem w takich... Luksusach...
- Ah, tak... Przepraszam - mówię cicho.
Robi mi się głupio. Przecież on mieszkał w jaskini! Pewnie była jego domem od początku życia. Ciekawe, czy za nią tęskni...? O ile w ogóle można tęsknić za czymś takim. Ale - jaka by ona okropna nie była - to właśnie był jego dom.
Idę do swojego pokoju. Spod poduszki wyciągam pidżamę i siadam na łóżku, na którym pościel nie jest już tak idealnie ułożona, jak rano. Musze poczekać, aż skończy się myć, więc biorę książkę do ręki i zaczynam czytać jej ósmy rozdział.
Dziesięć minut później łazienka jest już wolna. Mijając Reda, który z niej wychodzi, uśmiecham się do niego. Przy okazji trudno nie zauważyć, że chłopak nie ma koszulki. No tak, po moim domu paraduje sobie półgoły i półobcy facet, a ja jeszcze się na niego gapię. Ale niełatwo jest się powstrzymać, gdy widzi się tak umięśnione i, jeszcze bardziej przyciągające wzrok, zabliźnione ciało. Skąd on wziął te wszystkie szramy?!
Podczas stania w kapsule, myślę chwilę o Aberwee. Czysto teoretycznie zastanawiam się, jak ona zachowałaby się w mojej sytuacji. Zapewne na widok takiego chłopaka wpuściłaby go do domu bez gadania oraz bez pytania rodziców o jakąkolwiek zgodę, czy chociażby bez mówienia im o tym od razu oddałaby mu swoje łóżko. A potem odeszłaby razem z nim. Gdziekolwiek. Ona raczej nie jest przywiązana do swojej rodziny, czy do domu, więc przyszłoby jej to bardzo łatwo.
Wszystkie fazy mycia i suszenia już się kończą, a ja zakładam pidżamę składającą się ze zwisającej na mnie czarnej koszulki i obcisłych legginsów w tym samym kolorze. Wrzucam brudne ubrania do pralki i wychodzę z łazienki.
Idąc do pokoju, przechodzę obok salonu i przez otwarte drzwi widzę reda, który zamyślony siedzi na fotelu. Na szczęście już ma na sobie koszulkę.
- Wszystko okay? - pytam na wszelki wypadek.
- Tak, jasne - podnosi głowę i uśmiecha się do mnie. Ale widzę, że nie jest okay.
- Jakbyś czegoś potrzebował, to wiesz... Jestem u siebie - mówię, wpatrując się w niego.
- Pewnie, dzięki - znów się uśmiecha. Smutno się uśmiecha.
- No to dobranoc, Red - mówię spokojnym głosem.
- Dobranoc, Casey - odpowiada.
On tęskni.
Okay, postanawiam, że lepiej zrobić to jak najszybciej. Jak będę przeciągać, to mama jeszcze bardziej będzie się denerwowała, a tak to przy okazji zobaczy, że jestem z nią szczera. Nie tak, jak kiedyś, gdy musiałam ukrywać połowę swoich uczuć i potajemnie robić niektóre rzeczy.
- Cześć, mamo! - witam się z nią i całuję ją w policzek.
Mama uśmiecha się do mnie. Ma na sobie jeszcze błękitny uniform w postaci zapinanej na guziki sukienki z przypiętą plakietką, na której napisane jest "Veronica Arrow". Mama odkłada torebkę i ściąga szpilki.
- Coś się stało? - pyta, gdy widzi moją niepewną minę.
- No tak... Jakby... - mówię cicho.
- No to mów, o co chodzi - patrzy się na mnie zatroskana.
- To nic... Poważnego - odpowiadam. - Po prostu chcę ci kogoś przedstawić.
- To trzeba było tak od razu! - mama się uśmiecha.
Kiedy tylko przyprowadzam do domu kogoś nowego, ona jest bardzo zadowolona. A że ostatnio bardzo dawno nie było takiej sytuacji, cieszy się jeszcze bardziej. Ale nie chodzi tu o to, że nikogo tu nie lubię, skądże. Po prostu każdy dobrze się tutaj zna. Ale właśnie - tylko zna. Po szkole każdy się już martwi tylko o siebie, nikt nie dba o przyjaźń tak, jak robiło się to kiedyś. I wszyscy to rozumieją, więc się nie kłócą. No, może oprócz niektórych, ale to już tylko źle wychowane wyjątki.
Kiwam głową do chłopaka, który stoi za ścianą na znak, żeby się pokazał. Podchodzi do nas i staje po mojej prawej stronie.
- Mamo, to jest Red Averder - wskazuję na niego ręką, a on się uśmiecha.
- Bardzo mi miło, Veronica - kobieta odwzajemnia uśmiech.
- To może pójdziesz po Jeremy'iego i zawołasz go na obiad? - zwracam się do Reda i znacząco na niego patrzę.
- A, tak. Jasne - na szczęście zrozumiał aluzję i odszedł. I to pewnie wcale nie do pokoju mojego brata.
- Coś nie tak? - mama chyba zauważa, że coś w sobie "duszę". - Śmiało, przecież mi możesz powiedzieć wszystko - uśmiecha się zachęcająco.
- Bo mu trzeba pomóc mamo - odwracam wzrok.
- I w czym problem? - nadal jest uśmiechnięta.
- W tym, że nie ma rodziców ani domu, a na dodatek ścigają go Foksi z chęcią zamordowania.
To zdanie także zmienia jej pogląd na tą sprawę. Ona nie wie o naszej zasadzie, ale na wypowiedzenie lub przeczytanie tych trzech liter - "FOK" - jej mina od razu robi się smutna i trochę wystraszona, a do umysłu powracają wszystkie wspomnienia.
- Czyli potrzebuje domu? - mama nie jest do końca przekonana.
- Ale tylko na jakiś czas - próbuję sprawić, by zmieniła nastawienie.
- A potem co? - pyta.
No właśnie, co? Nawet tego nie wiem. Właściwe - nic nie wiem. Znam go dopiero kilka godzin i nie mam pojęcia o jego planach! Tak naprawdę nawet nie wiem do końca, dlaczego tu przyszedł...
- Mamo, to już jego sprawa. Tylko dajmy mu tutaj nocować przez kilka dni, nie musimy się od razu w to wszystko mieszać!
- Ale to jest zupełnie obcy człowiek!
- Zaufaj mi, proszę!
Ale dlaczego ma mi zaufać? W sumie sama się zastanawiam, czy to przypadkiem nie jest jakiś złodziej czy morderca... Co ja robię?!
- No dobrze, niech ci będzie - odpowiada wreszcie.
Mama się zgodziła. Sama w to nie wierzę. Co jeszcze zrobimy dla gościa, którego praktycznie nie znamy? Zastanawiam się, jak to możliwe. Ale wydaje mi się, że to wszystko przez nasze wrodzone zaufanie - to właściwie taki odruch. Nie jesteśmy przyzwyczajone do morderstw czy też innych przestępstw w naszym mieście, bo każdy, który tutaj mieszka, bałby się coś takiego zrobić. Myślę, że nawet on nie byłby do tego zdolny. Po prostu to czuję. I jak na razie musi mi to w zupełności wystarczyć.
*****
Kiedy stół jest już ładnie zastawiony, a pieczywo, masło i sałatka czekają ładnie ułożone na stole, słyszę pukanie do drzwi. Kolejna osoba przyszła i zaraz powie mi, że szuka domu? A ja się znów zgodzę?
Idę otworzyć. Na szczęście to tylko tato. Więc wrócił. Witam się z nim i razem udajemy się do kuchni.
- Umieram z głodu! - głośno mówi tato.
Reszta już siedzi przy stole. Razem z Redem, dla którego zostało dostawione dodatkowe, niepasujące krzesło.
- O, mamy gościa - tato się speszył.
- Red Averder - chłopak wstał i uśmiechnął się do niego.
Przedstawia się już dzisiaj czwarty raz... Jeszcze jeden, a odpadną mi uszy. Za każdym razem, gdy słyszę jego imię, ponownie czuję się winna. Że go wpuściłam, że zaufałam. I chodź wiem, że dobrze postąpiłam, to i tak jakoś nie do końca dobrze się z tym czuję.
W ciszy jemy kolację. Tato nawet o nic nie pyta. Zgaduję, że jest tak zmęczony i wygłodniały, że zapomniał o obecności wszystkich, nawet Reda. Poza tym myślami pewnie jeszcze siedzi w pracy... Dosłownie...
Po sprzątnięciu kuchni z pomocą Reda (przynajmniej się tu na coś nadaje, nie tak jak mój cudowny braciszek, który niby musi pracować) idę z nim do salonu. Mówię mu, żeby tam zaczekał, a sama idę do pralni po czystą pościel.
- Wybacz, ale niestety będziesz musiał spać na kanapie - mówię po wejściu do salonu.
- Żartujesz sobie?! To i tak o niebo lepsze niż spanie w zimnej jaskini, do której w każdej chwili może ci wkroczyć wygłodniały wilk - oboje wybuchamy śmiechem.
Kiedy chcę pościelić rozłożoną już kanapę, chłopak zatrzymuje mnie.
- Przecież sobie poradzę! - mówi i wyrywa mi z rąk prześcieradło.
- Ale jesteś gościem! - walę go poduszką, którą wcześniej położyłam na fotelu.
- Niechcianym gościem! - zabiera mi poduszkę, uderza mnie nią i wraca do ścielenia. Oboje się śmiejemy.
Siadam na podłodze i zaczynam go obserwować. Ścieli łóżko w takim skupieniu, jakby to było najważniejsze zadanie w jego życiu. Po skończeniu z dumą patrzy na swoje dzieło, a potem na mnie.
- No, no. Praca godna najlepszej pokojówki! - mówię z udawanym uznaniem, a on posyła mi mordercze spojrzenie. Uwielbiam to jego spojrzenie.
Pokazuje Redowi łazienkę i objaśniam obsługiwanie kapsuły myjącej. Chłopak patrzy na nią, jakby zobaczył obcego.
- No co? Nigdy się nie myłeś? - pytam.
- Nie... Po prostu nigdy nie żyłem w takich... Luksusach...
- Ah, tak... Przepraszam - mówię cicho.
Robi mi się głupio. Przecież on mieszkał w jaskini! Pewnie była jego domem od początku życia. Ciekawe, czy za nią tęskni...? O ile w ogóle można tęsknić za czymś takim. Ale - jaka by ona okropna nie była - to właśnie był jego dom.
Idę do swojego pokoju. Spod poduszki wyciągam pidżamę i siadam na łóżku, na którym pościel nie jest już tak idealnie ułożona, jak rano. Musze poczekać, aż skończy się myć, więc biorę książkę do ręki i zaczynam czytać jej ósmy rozdział.
Dziesięć minut później łazienka jest już wolna. Mijając Reda, który z niej wychodzi, uśmiecham się do niego. Przy okazji trudno nie zauważyć, że chłopak nie ma koszulki. No tak, po moim domu paraduje sobie półgoły i półobcy facet, a ja jeszcze się na niego gapię. Ale niełatwo jest się powstrzymać, gdy widzi się tak umięśnione i, jeszcze bardziej przyciągające wzrok, zabliźnione ciało. Skąd on wziął te wszystkie szramy?!
Podczas stania w kapsule, myślę chwilę o Aberwee. Czysto teoretycznie zastanawiam się, jak ona zachowałaby się w mojej sytuacji. Zapewne na widok takiego chłopaka wpuściłaby go do domu bez gadania oraz bez pytania rodziców o jakąkolwiek zgodę, czy chociażby bez mówienia im o tym od razu oddałaby mu swoje łóżko. A potem odeszłaby razem z nim. Gdziekolwiek. Ona raczej nie jest przywiązana do swojej rodziny, czy do domu, więc przyszłoby jej to bardzo łatwo.
Wszystkie fazy mycia i suszenia już się kończą, a ja zakładam pidżamę składającą się ze zwisającej na mnie czarnej koszulki i obcisłych legginsów w tym samym kolorze. Wrzucam brudne ubrania do pralki i wychodzę z łazienki.
Idąc do pokoju, przechodzę obok salonu i przez otwarte drzwi widzę reda, który zamyślony siedzi na fotelu. Na szczęście już ma na sobie koszulkę.
- Wszystko okay? - pytam na wszelki wypadek.
- Tak, jasne - podnosi głowę i uśmiecha się do mnie. Ale widzę, że nie jest okay.
- Jakbyś czegoś potrzebował, to wiesz... Jestem u siebie - mówię, wpatrując się w niego.
- Pewnie, dzięki - znów się uśmiecha. Smutno się uśmiecha.
- No to dobranoc, Red - mówię spokojnym głosem.
- Dobranoc, Casey - odpowiada.
On tęskni.
____________________
Tyle mi zajęło pisanie tego rozdziału... Mam nadzieję, że to docenicie i wynagrodzicie jakimś komentarzem :3 Chciałam napisać coś dłuższego - no i jest :) Piszcie, co o tym wszystkim sądzicie ^_^
Cieszę się, że blog ma tyle wyświetleń i że cały czas przybywają nowi czytelnicy :) Dziękuję Wam wszystkim, którzy tutaj wchodzicie, a zwłaszcza tym, którzy jeszcze komentują :)
No i jeszcze reklama reszty blogów :D
Aaaaa aaa długi rozdział. Świetny. Nie przypomina twoich innych blogów. Zdecydowanie staje się moim ulubionym, pomimo Arielki i niebieskiego psa. Fajnie ze perspektywa jest z jego i jej strony. Weny czekam na więcej takich długich rozdziałów :D
OdpowiedzUsuńJak zwykle wspaniały rozdział! Czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńCool rozdział!
OdpowiedzUsuńKocham Reda... i Casey też.
Czekam na nexta!!!
PS. Red tęskni??? :(
Hmm... To chyba Twój najleeepszy blog, mimo, że tak jak Kamila uwielbiam Arielkę i psa. :) Jestem ciekawa, tak bardzo bardzo, co będzie dalej. Kocham i chłonę hurtowo Twoją twórczość. ♡
OdpowiedzUsuń!Ala!, Twoja oddana czytelniczka ♡
the-world-is-meow.blogspot.com
To opowiadanie jest naprawdę świetne, mimo że to dopiero trzeci rozdział, jestem naprawdę pod dużym wrażeniem twojej wyobraźni. Czapki z głów :)
OdpowiedzUsuńpołączenie i-cog, kapsuła... nie no dla mnie rewelacja. Fakt rodział troszkę długi, ale tak się wciągnęłam, że pochłonęłam go dosłownie na jednym wdechu :)
Dziękuję za komentarz na moim blogu bardzo mi miło, że czytasz. Oczywiście zapraszam częściej :)
http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/
Przeczytałam sobie wszystkie dotychczasowe wpisy i muszę powiedzieć że ta historia bardzo mnie wciągnęła. Podoba mi się pomysł z tym FOK-iem . Ta wizja okrutnej przyszłości jest bardzo ciekawa ale mam nadzieję, że nigdy coś takiego się nie wydarzy naprawdę. A tak w ogóle, to też chciałabym trzymać tkiego przystojniaka w domu XD Wpadnę tu jeszcze kiedyś i dziękuję za komentarze na moim blogu :3
OdpowiedzUsuńhttp://moje-iki-meiro.blogspot.com
Może to zły tok myślenia, ale... Kurcze. Czyżby Red nie miał tego całego łącza w mózgu. Od razu zauważyłam jak odmowie Cass. Może się mylę. Ale to tylko takie przeczucie. W końcu wydaje się być taki inny. Wychodzący poza margines. No i mieszkał w lesie a jego rodzice pewnie nie chcieliby aby syna złapali Foksi a skoro wszyscy ludzie gdzieś są podłączeni to pewnie władza ich widzi czy coś.
OdpowiedzUsuńGdybyś nie pisała z perspektywy Reda tylko samej Casey też bym miała wątpliwości czy nie jest on jakimś psycholem ale co tam. Raz się żyje, nie? ;D
Ten świat, który stworzyłaś wydaje mi się straszny. Nie ma w nim litości, a ludzie przypominają mrówki. Wszyscy tacy sami. Może to złe skojarzenie ale właśnie tak pomyślałam na początku i nadal mam takie odczucia.
Społeczeństwo kontrolowane. Kurde. Gość przy obiedzie prowadzi telekonferencję we własnej głowie. Wybacz wolałabym uciekać przed Foksami lub zostać zamordowana niż tak żyć. Choć czy my już nie żyjemy w podobnym świecie? Każdy ma komórkę przy sobie. Każdego da się znaleźć. Ciepły rodzinny obiadek no i mamusia z tatusiem gawędzący przez komórki z współpracownikami.
Mam jakiś taki nastrój do refleksji dzisiaj. Może to przez tego głupiego chomika który kopnął rano w kalendarz. Oh, kochany Pyskacz(chomik) padł ofiara Nagrody (to jest imię psa.) Wiem co sobie myślisz. Niby taka kreatywna a nie potrafi wymyślić imion dla zwierzat. Cała ja ;)
Rany. Zaraz ci tu opisze cale życie. Koniec ciekawostek "o mnie" xD
Musze niestety wytknąć pewien szczegół. Piszesz raz w czasie przeszłym a raz w teraźniejszym. Nie przeszkadza to może zbyt bardzo, ale jednak kiedy trzymasz się jednego czasu tekst ma większą spójność ;)
Czekam na kolejny i życzę morza weny ^^
Buziaki, Inna :3
O Redzie na razie zupełnie milczę, wkrótce (a może trochę później :D) się wszystkiego dowiesz :)
UsuńWiem, że świat jest straszny, a moja wyobraźnia okrutna, ale w sumie może się tak to wszystko skończyć, jak ludzie nie zaczną działać... Sama też bym wolała żyć w lesie XD Ale co do tego wszystkiego jeszcze trocho może się... Zmienić :)
Współczuję straty chomika, bo sama też to przeżywałam... Trzy razy... :\ W każdym razie, pisz o swoim życiu, pisz. Wszystko z wielką chęcią przeczytam :D
A z tymi czasami, to wiem, że tak niepoprawnie... Ciągle się staram trzymać się tylko jednego, ale z drugiej strony często o tym zapominam no i nie wychodzi... :\ Dzięki, że mówisz, wpływasz tym na to, że teraz jeszcze bardziej będę zwracać uwagę na takie błędy :)
Znowu przepraszam, że tak późno komentuję :D Mi się rozdział bardzo podobał. Bardzo podobają mi się postacie, jakie wykreowałaś, zwłaszcza jeśli chodzi o Reda. Rozdział był faktycznie dłuższy od pozostałych, ale absolutnie nie był nudny. Wszystko jest bardzo bardzo ciekawe, sam pomysł, idea, koncepcja, jak kto woli, jest na prawdę genialny. A ta wizja przyszłego świata jest przerażająca, smutna i intrygująca zarazem. Chociaż zauważyłam tam już podobieństwo tych przerażających, smutnych i intrygujących rzeczy, do współczesnego świata. Na pewno był to celowy zabieg, świetnie porównujesz te dwa świat, ten który jest i ten, który będzie (wg Ciebie :D) Ale niestety, jestem zdania, że Twoja wizja przyszłości jest bardzo realna :( To przygnębiające. Fajnie się o tym czyta, ale nie chciałoby się w czymś takim żyć. Po za tym ja bym nie chciała żyć w świecie, w który jest tak mało wolności. Chociaż we współczesnym też tak jest, tylko Ty to, pisząc tak wspaniale, uświadamiasz to. I to jest cudowne i najbardziej mi się podoba. Jesteś urodzoną pisarką, z olbrzymim talentem, z niezwykłą wyobraźnią, kocham czytać, to co piszesz. Tylko błagam już o kolejny rozdział Fiery Knife :D Ogólnie wszystko Twoje kocham, nawet te krótkie słowa dodane od Ciebie na końcu każdego rozdziału (Wiem, wiem. ale ja nie jestem normalna :D) Jedynie ten Bane na avatarze mi nie pasuję, bo nie lubię Bane'a I Batman był lepszy :D (Spójrz, powiedziałam, że nie podoba mi się Twój avatar. Jednak potrafię być zła :D) Oczywiście żartuję, żeby ktoś się pode mną nie rozpisywał :) W koncu każdy woli i lubi i kocha co innego. A wiesz, co ja wolę, lubię i kocham? TWOJE OPOWIADANIA! Dlatego pisz dalej! Czekam niecierpliwię. Życzę weny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Stuknięta, nie umiejąca komentować jak człowiek Tiffany :D :*
P. S. Szczerze, GA, bardzo się ośmieszyłam tym komentarzem, czy był w miarę normalny? :D
Oh, komentarz normalny, a w dodatku jak zwyskle cudowny :3,Cieszę się, że myślisz o mnie takie wspaniałe rzeczy oraz że rozumiesz to, w jaki sposób przedstawiłam świat :) Z Fiery Knife miałam chwilowy brak chęci do pisania, ale już wkrótce tam powracam :) Co do avatara - musiałam go zmienić przy robieniu czegoś na laptopie, więc wzięłam pierwsze lepsze jakie miałam zapisane zdjęcie z Mrocznego Rycerza, ale do Batmana z wielką chęcią powrócę :D I już nie będzie Ci się miało co nie podobać :D
Usuń