ONA
Przede mną stoi wyższy ode mnie chłopak, mniej więcej w moim wieku. Pomijając ten fakt, że chyba każdy szesnasto- czy siedemnastolatek (a właściwe młodsi też) jest ode mnie wyższy... W każdym razie on jest wysoki. Ale też nie za wysoki. Powiedzmy, że jest średniego wzrostu, jednak trochę bardziej z naciskiem na "średnio wysoki" niż "średnio niski" czy też po prostu "średni". Jego dosyć krótkie włosy mają kolor bardzo jasnego blondu. Wygląda jak albinos. Ten efekt dają także jego blada skóra oraz oczy, które są duże i błękitne. Niemal mnie nimi hipnotyzuje.
Tępo patrzę się na tego gościa. Przecież my się nie
znamy!
- No to jak? - ponagla mnie i przy okazji wyrywa z zamyślenia.
- Eee... Ta, wchodź - mówię i odsłaniam mu wejście do domu.
Ale co ja robię?! Zapraszam obcego człowieka do własnego domu, nawet nie pytając go o imię?! A co jak mi coś zrobi...? Albo jak będzie chciał nas okraść? Sama nie mogę uwierzyć w to, że jestem zdolna do popełnienia tak głupiego błędu…
Idziemy razem do pustego salonu. Siadamy na kanapie - ja na jednym końcu, on na drugim. Niby siedzimy na jednej sofie, ale dzieli nas ta nieduża odległość i coś jeszcze. Jakby jakaś niewidzialna bariera. Boję się do niego zbliżyć, czuję do niego lekką niechęć. Za to on nie przysunie się do mnie, bo chyba ma wrażenie, że mógłby mnie wtedy wystraszyć. Myślę, że nie chce być zbyt śmiały czy pewny siebie tak na początek. Albo przynajmniej próbuje taki nie być. Chłopak ściąga bluzę, odsłaniając przy tym swoje umięśnione ramiona, które przy okazji całe pokryte są bliznami. Wygląda to trochę… Odrażająco… Skąd on je wszystkie ma?
- Więc? Powiesz mi, o co chodzi? - pytam z niezbyt przyjazną miną.
- Ah, no tak! Jestem Red Averder, chodziłem do tej samej szkoły co ty, tyle że do starszej klasy.
- Więc ty mnie znasz...? - robię jeszcze dziwniejszą minę i krzyżuję ręce.
- No tak jakby. To znaczy bardziej z widzenia, imienia nie kojarzę - odpowiada i uśmiecha się do mnie, zachęcając do przedstawienia się.
- Casey Arrow - mówię szybko. - Czyli że przychodzisz do domu nieznajomej dziewczyny i mówisz, że masz zaraz umrzeć?
- No to jak? - ponagla mnie i przy okazji wyrywa z zamyślenia.
- Eee... Ta, wchodź - mówię i odsłaniam mu wejście do domu.
Ale co ja robię?! Zapraszam obcego człowieka do własnego domu, nawet nie pytając go o imię?! A co jak mi coś zrobi...? Albo jak będzie chciał nas okraść? Sama nie mogę uwierzyć w to, że jestem zdolna do popełnienia tak głupiego błędu…
Idziemy razem do pustego salonu. Siadamy na kanapie - ja na jednym końcu, on na drugim. Niby siedzimy na jednej sofie, ale dzieli nas ta nieduża odległość i coś jeszcze. Jakby jakaś niewidzialna bariera. Boję się do niego zbliżyć, czuję do niego lekką niechęć. Za to on nie przysunie się do mnie, bo chyba ma wrażenie, że mógłby mnie wtedy wystraszyć. Myślę, że nie chce być zbyt śmiały czy pewny siebie tak na początek. Albo przynajmniej próbuje taki nie być. Chłopak ściąga bluzę, odsłaniając przy tym swoje umięśnione ramiona, które przy okazji całe pokryte są bliznami. Wygląda to trochę… Odrażająco… Skąd on je wszystkie ma?
- Więc? Powiesz mi, o co chodzi? - pytam z niezbyt przyjazną miną.
- Ah, no tak! Jestem Red Averder, chodziłem do tej samej szkoły co ty, tyle że do starszej klasy.
- Więc ty mnie znasz...? - robię jeszcze dziwniejszą minę i krzyżuję ręce.
- No tak jakby. To znaczy bardziej z widzenia, imienia nie kojarzę - odpowiada i uśmiecha się do mnie, zachęcając do przedstawienia się.
- Casey Arrow - mówię szybko. - Czyli że przychodzisz do domu nieznajomej dziewczyny i mówisz, że masz zaraz umrzeć?
Nie rozumiem, o co mu chodzi. Dlaczego wybrał akurat mój dom? Akurat
mnie? Może zrobił to zupełnie przypadkowo? Może szukał pomocy u kogokolwiek?
- Coś w tym
stylu... - chłopak drapie się po głowie. - Ale...
- I myślisz, że jak sobie powiemy "cześć" i jak się przedstawimy, to już jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi? - powiedziałam bez przekonania z nutą złości w głosie.
- Może trochę...? - Red popatrzył na mnie z nadzieją.
Ale ja zupełnie nie uwierzyłam. I myśląc, że to nie może być prawdą, byłam w WIELKIM błędzie.
- I myślisz, że jak sobie powiemy "cześć" i jak się przedstawimy, to już jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi? - powiedziałam bez przekonania z nutą złości w głosie.
- Może trochę...? - Red popatrzył na mnie z nadzieją.
Ale ja zupełnie nie uwierzyłam. I myśląc, że to nie może być prawdą, byłam w WIELKIM błędzie.
ON
Patrzę właśnie na niską, brązowowłosą dziewczynę z równie błękitnymi oczami co moje, która właśnie wpuściła mnie do domu. Wygląda, jakby była zła. A przy okazji przestraszona. Niby wcześniej jej nie poznałem, ale za to bardzo często ją widywałem. Zawsze wydawała mi się taka... Śliczna i urocza... Ale ona jeszcze nie musi o tym wiedzieć. Poza tym i tak od razu widać, że i tak byśmy do siebie nie pasowali.
Chyba rzeczywiście jest zdenerwowana. No i z resztą teraz, kiedy dokładnie przeanalizowałem, co takiego zrobiłem, stwierdzam, że już jej się nie dziwię.
- Słuchaj, Casey - staram się być miły i przyjazny. - Chodzi o to, że nie mam już rodziny. Rodziców zabrali Foksi. Tato jeszcze wczoraj rano opowiadał mi kiepski dowcip, z którego razem się śmialiśmy, a teraz... A teraz już nie żyje - przypominam sobie informację, którą przeczytałem dzisiaj rano na słupie i robi mi się niedobrze. Ale muszę kontynuować, więc biorę się w garści i mówię dalej. - Gdybym tu nie przyszedł, to już dwie minuty najprawdopodobniej też bym już nie żył.
Chyba ją przekonałem, bo jej mina ze złej albo może podejrzliwej się zmieniła się na smutną i współczującą.
- Przepraszam... - mówi cicho. - Ja nie wiedziałam...
- Spokojnie, przecież nawet nie miałaś jak się dowiedzieć - próbuję się do niej uśmiechnąć.
- Ja... Ja widziałam, jak zabierali twojego tatę... Przecież mogłam coś zrobić! Rzucić się na nich czy cokolwiek innego!
- Hej, uspokój się - mówię łagodnym głosem. - Cass, nic nie mogłaś zrobić. Przecież wtedy, nie dość, że byś go nie uratowała, to jeszcze w dodatku zabraliby i ciebie! Za to teraz możesz pomóc. Ale musisz obiecać mi, że nigdy mnie nie zdradzisz i nigdy nie wyjawisz nikomu żadnej tajemnicy, o którą poproszę cię, abyś dochowała, jasne? - wymawiam każde słowo osobno, bo to akurat jest bardzo ważna zasada. I choć zastanawiam się, czy to już pora na mówienie takich rzeczy, jak teraz, kontynuuję. - Będę ci się odwdzięczał, robiąc to samo wobec ciebie. Musimy sobie ufać, rozumiesz?
- Oczywiście, Red - odpowiada dziewczyna z przekonaniem oraz uśmiechem na twarzy. Trochę mnie dziwi, że tak nagle zmieniła nastawienie i na to wszystko się zgodziła... Po takim wstępie. Zastanawiam się, czym tak naprawdę ją przekonałem.
W każdym bądź razie - jednak. Jesteśmy przyjaciółmi.
*****
ONA
No i chyba jednak zostaliśmy przyjaciółmi. Po 10 minutach rozmowy. Teoretycznie po samym przedstawieniu się. Nie wiem, czy to dobrze... Ale z drugiej strony, mimo że od razu zgodziłam się na wszystkie warunki, nadal nie jestem co do niego do końca ufna. Chociaż chciałabym. Jednak jest w nim coś takiego, co wywołuje we mnie jakiś lęk. Może to dlatego wybrałam opcję, którą mi zaproponował? Może zrobiłam to właśnie ze strachu?
Zapraszam Reda do swojego pokoju, bo rodziców nadal nie ma. Mówię mu, żeby usiadł. Chłopak ciągle mi się przypatruje. To trochę... Niezręczne... Ale udaję, że to ignoruję, by atmosfera nie zrobiła się jakaś dziwna. Chociaż i tak już teraz nie jest najnormalniejsza.
- Skąd przyszedłeś? - pytam. Przydałoby się dowiedzieć czegoś o nowym przyjacielu, prawda?
- Z samych obrzeży miasta. Mieszkałem w jaskini.
- W jaskini? Na obrzeżach? Jak ty tam żyłeś?! - zupełnie nie potrafię sobie tego wyobrazić.
- Hmm... Ja tam jakoś nie narzekałem. Miałem tam dwa pokoje. Było dość ciemno, ale stało tam kilka świec - "życie w ciemności", myślę. „I jeszcze świece!” - nie miałam pojęcia, że ktoś jeszcze czegoś takiego używa… Brzmi okropnie, ale się nie odzywam. - Nie byłem raczej wzorowym obywatelem miasta, a właściwie... W ogóle bym się nim nie nazwał... W każdym razie, nie chodziłem do szkoły już od dłuższego czasu, bo musiałem się ukrywać - czemu? Bardzo mnie to zastanawia. Chcę mu przerwać, ale wiem, że nie mogę. To raczej niezbyt kulturalne, a nie mogę wyjść na jakąś źle wychowaną. Skoro mam mu pomagać, to nie może sobie o mnie myśleć dziwnych rzeczy! - Więcej czasu spędzałem w lesie, niż w mieście. Trochę tam polowałem - robię krzywą minę, ale gdy widzę jego wzrok spoczywający na mnie, od razu próbuję ją zmienić. Rozbawiło go to. - Ale większość jedzenia przynosił mi stary przyjaciel mojego taty - przerywa na chwilę. - On kupuje je za pieniądze, które pozostawili mu rodzice. Kupuje mi też inne rzeczy, na przykład nowe ubrania. No i tak z grubsza to tyle - "z grubsza"? To dziwne słownictwo...
- Nadal nie potrafię sobie tego wyobrazić... - on znów cicho się ze mnie śmieje. - No nie śmiej się, to trochę... Przerażające! - mówię mu i robię groźną minę. Jednak chwilę później sama wybucham śmiechem.
- Teraz moje pytanie - Red wyszczerza do mnie białe zęby. - Z kim tu mieszkasz?
- Mama, tato i brat. Ten ostatni nazywa się Jeremy i ma 22 lata, jeśli cię to interesuje - krzywo się uśmiecham.
- O, może z niego też sobie zrobię kolegę? Myślisz, że jak opowiem mu coś wzruszającego, to się przełamie? - Red udaje poważnego.
- Czy ty się ze mnie nabijasz? Wiesz, ja zawsze mogę zmienić zdanie - trochę mnie to zdenerwowało. Ja chcę mu pomóc, a on śmieje się ze mnie, jakbym była jakaś naiwna. A może jestem?
- No przecież żartowałem, Casey. Nie martw się, wszystko, co powiedziałem było prawdą - teraz już naprawdę mówi poważnym głosem.
- No okay - mówię, ale już bez uśmiechu.
- Twoja kolej. Pytaj, o co tylko chcesz.
Ale o co ja chcę zapytać...? Muszę się nad tym najpierw zastanowić.
- Dobra, ale zaraz. Najpierw idę zrobić herbatę, której robienie KTOŚ mi przerwał - patrzę na niego znacząco. - Chcesz coś do picia?
- W sumie, jeśli dałabyś mi wodę, byłbym wdzięczny - odpowiada.
Idę do kuchni i przygotowuję napoje, wymyślając przy okazji pytania.
ON
Po chwili Casey wraca z tacą, na której stoją dwa kubki. Podaje mi ten z wodą, za co jej dziękuję. Ciągle muszę sobie przypominać, że nie jestem sam i obowiązują mnie jakieś zasady dobrego wychowania w stosunku do innych. Zwłaszcza do dziewczyny, której nie mogę tak od razu do siebie zrazić.
- No to jak? Masz już to pytanie? - mówię, po czym upijam łyk napoju.
- Tak. Chciałam zapytać o twoje pełne imię - dlaczego akurat o to?!
- Raczej nie jest ono czymś, czym z dumą się chwalę - próbuję jakoś z tego wybrnąć, może odpuści?
- No dawaj, przecież nie może być tak źle! Znam wiele ludzi o dziwnych imionach. - Raczej nie o to mi chodzi, ale trudno... - To jak, powiesz, czy mam cię wyrzucić z powrotem na ulicę? - dziewczyna słodko się uśmiecha.
- Red Thomas William Ardian Averder - mówię, zasłaniając twarz. Dobrze, że moje nazwisko nie jest zbyt popularne.
- Więcej tych imion nie dało się wymyślić? - Cass się ze mnie śmieje. Patrzę na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Przepraszam - mówi cicho i od razu uśmiech znika z jej twarzy.
W każdym razie - udało mi się.
- A twoje? Jak naprawdę się nazywasz?
- Casey Rose Arrow. Przykro mi, nie posiadam tak wielkiej kolekcji imion, co ty - udaje, że się smuci.
- Przynajmniej będę miał dużo imion do rozdania moim dzieciom - odpowiadam z krzywym uśmiechem.
- No tak, teraz już spokojnie możesz mieć czterech synów - oboje wybuchamy śmiechem.
- No dobra, coś jeszcze? Kontynuujmy naszą grę w pytania - opieram się o ścianę i siadam w wygodniejszej pozycji.
- Okay, jaki jest twój ulubiony kolor?
- Serio? O kolor pytasz? - dziewczyny...
- No co znowu? - wzrusza ramionami. - Przyjaciele powinni wiedzieć o sobie takie rzeczy, nie sądzisz?
- No niech ci będzie... - muszę nad tym chwilę pomyśleć. Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad takim czymś!
- Podpowiedzieć ci, jakie są kolory? - Cassey szczerzy zęby.
- Nie, dzięki - robię złą minę. - Chyba czarny...
- Serio?! W ogóle nie widać! - znów się śmieje.
- Trzeba się było jakoś zamaskować, tak? - mówię, patrząc na swój ubiór. - A ty jaki kolor najbardziej lubisz?
- Niebieski - mówi, wpatrując się w moje oczy. Patrząc w jej tęczówki, uświadamiam sobie, że chyba jednak też go lubię.
- Taa, też ładny - odpowiadam, by przerwać ciszę. - Właściwie, jest ktoś teraz w domu?
- Tylko Jeremy, a co?
- No to może powzruszam go już teraz? - lubię się z nią droczyć. Ona w taki zabawny sposób się na mnie denerwuje.
- Znowu zaczynasz? - obraca głowę w moją stronę.
- No dobra, chciałem tylko wiedzieć, czy nie należałoby się z kimś przywitać... - próbuję ponownie przywrócić jej dobry humor. - Kiedy będą twoi rodzice?
- Mama za jakąś godzinę. Tato raczej później. Nie wiem czy jeszcze dzisiaj się zjawi - powiedziała ze smutną miną. Przynajmniej w ogóle się zjawi...
- No dobra. To co robimy? - nie lubię tak bezczynnie siedzieć.
- No nie wiem... Może pójdziemy na spacer? - pyta Casey.
- Nie, zły pomysł - odpowiadam szybko. Bo jeszcze mnie znajdą... - No wiesz, skoro przed chwilą chcieli mnie zabić, to myślę, że jeszcze nie porzucili tego pomysłu.
- A co robisz w wolnym czasie? - Cass przesiada się na krzesło, które stoi przy biurku.
- Zazwyczaj ćwiczę... - rozglądam się. - Ale tutaj raczej nie masz warunków. Zwłaszcza, że na dwór nie możemy wyjść.
- To może porozmawiamy teraz z Jeremy'm? W końcu i tak trzeba będzie mu o tobie powiedzieć.
- No to chodźmy - zgadzam się. Może nie będzie tak źle...
____________________
No i jest rozdział drugi :3 Jak Wam się podoba? Piszcie nawet z anonima, chociaż dwa słowa... Proszę, wypowiedzcie się! Wy, wszyscy, którzy czytacie :) Pokazujcie mi, że jesteście i wyrażajcie swoje opinie! :D Co sądzicie o takiej naprzemiennej narracji? O długości rozdziałów i częstotliwości ich dodawania? Pomóżcie mi tworzyć bloga oraz go ulepszać! :3
A tak w ogóle - podoba Wam się ten "wystrój" bloga? Bo ja uwielbiam jego kolory :) I jeszcze jedno - jak podobają się wszystkie imiona? :D
Przypominam, że bloga można już normalnie obserwować, dołączając do moich kochanych Zagubionych ^-^
Przypominam, że bloga można już normalnie obserwować, dołączając do moich kochanych Zagubionych ^-^
Zaobserwowałam już dawno, a co myślisz? :) I mam pytanie: jak dodać taki 'dopisek' przed komentarzami?
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, jak zwykle. ^^
Ustawienia -> posty i komentarze -> wiadomoś do formularza komentarzy. Mam nadzieję, że o to Ci chodziło i że pomogłam :3
UsuńTak! Dziękuję :)
UsuńTroche się gubię w tej narracji, ale myślę że to kwestia przyzwyczajenia :d narazie zapowiada się ciekawie chociaż ja bym nie wpusciała obcego chłopaka o tak XD co on ma teraz u niej mieszkać? :D imiona fajne 8)
OdpowiedzUsuńJa tez bym nie wpuściła XD Pewnie nawet obcemu bym się bała drzwi otworzyć :p Wymyślanie imion to chyba najlepsza część w pisaniu opowiadania :D Więc cieszę się, że się podobają :3
UsuńIle ty masz tych pomysłów na imiona?? Narracja jest bardzo fajna, można poznać historię z obu stron. Mam takie wrażenie, że ten chłopak jest trochę "dziki" i będzie miał na Casey duży wpływ. Oczywiście z niecierpliwością czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńA co do wyglądu to te kolory bardzo mi pasują do tego opowiadania :)
Fajny rozdział.
OdpowiedzUsuńWidac akcja sie rozkreca xd
Juz polubilam tego Reda z innymi 3 imoinami :D czuje sie jakby mnie odwierciedlal [oczywiscie w pewnym sensie]
Lubie twojego bloga, bardzo!!!!
czekam na nastepny
Wygląd bloga- bardzo ładny :) Narracja- cudowna. Można bliżej poznać obu bohaterów, są różne poglądy, różne zainteresowani, ta sama historia ukazana z dwóch odmiennych stron. A imiona oczywiści bardzo fajne ;) Rozbawiło mnie jak Casey na początku tak bardzo się rozbijała przy opisie wzrostu Reda :D I chociaż nie wpuściłabym do domu obcego (chociaż jakby mówił, że zaraz zginie... Musiałabym się zastanowić :D Najwyżej nie starczyłoby czasu i po problemie, haha :D ) i na pewno nie pozwoliłaby mu u siebie zamieszkać i na pewno od razu nie nazwałabym czegoś takiego przyjaźnią, to zaczynam dostrzegać dużo podobieństw między mną a Casey. Zgadzam się ze wcześniejszymi komentarzami dotyczącymi charakteru Reda, ale i jego polubiłam :) Zapowiada się bardzo ciekawie. Świetny rozdział. Czekam na następny. A odległość między dodawanymi rozdziałami jest w porządku. Nie lubię długo czekać, zwłaszcza na tak cudowne opowiadania jak Twoje :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę Ci dużo weny!
Twoja Tiffany :*
Gra w pytania bezbłędna, choć nie wiem czy nie za szybko zaczęli nazywać siebie „przyjaciółmi”. Według mnie na początek wystarczyłoby zwykłe koleżeństwo. Długość rozdziału jest okay. Naprzemienna narracja nie przeszkadza mi choć kiedy wkładasz ją zbyt często idzie się pogubić. Radziłabym po prostu zrobić połowę rozdziału z perspektywy Casey, a połowę z perspektywy Reda. Wtedy wszystko byłoby bardziej klarowne :) A Red już mi się podoba. Wygląda na zabawnego gościa i pewnego rodzaju optymistę. Nie zapada się w studni czarnej rozpaczy, choć jego rodzice nie żyję tylko stara się jakoś pchać na przód ze swoim życiem i patrzyć w przyszłość. Podziwiam ^^
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział i życze dużo weny :*
Buziaki, Inna :3
W takim razie postaram się zrobić mniej "przerzutów", dzięki za radę :) A z tymi przyjaciółmi już wyjaśniam - chodziło o to, że Red potrzebował (czy też potrzebuje :D) od samego początku pełnego zaufania oraz takiego "przyjacielskiego" zachowania. Ale na razie "przyjaciele" to tylko zwykłe określenie :)
UsuńRównież pozdrawiam, a następny rozdział najprawdopodobniej pojawi się już dzisiaj :3
Cieszę się :)
UsuńYhym, ogarniam dlaczego "przyjaciele". Nie wiem czemu sama o tym nie pomyślałam. Jestem nierozgarnięta :P
A propos zapraszam do siebie na nowy rozdział: http://the-mind-hackers.blogspot.com/2014/11/rozdzia-1.html